Czas na dzieci i biznes macierzyński

Młode mamy zakładają własne firmy. Nie chcą wracać do pracy na stanowiska, które kolidują z wychowywaniem dzieci. Ale też nie identyfikują się z rolą kury domowej. W interesach łączą doświadczenie bycia matką z dotychczasową praktyką zawodową

Aktualizacja: 12.03.2008 12:59 Publikacja: 12.03.2008 04:31

Czas na dzieci i biznes macierzyński

Foto: Rzeczpospolita

Red

Na kilka lub kilkanaście miesięcy wycofują się z życia zawodowego. Etat świeżo upieczonej matki to praca w pełnym wymiarze godzin. Nie ośmiu, tylko 24. Kiedy kończy się urlop macierzyński i przychodzi czas na decyzje o powrocie do pracy, stwierdzają, że szkoda im czasu i energii, by pracować na sukces czyjejś firmy.

Dziś stereotyp matki Polki coraz częściej ustępuje wizerunkowi matki aktywnej

Mają poczucie, że macierzyństwo to najważniejsza i najtrudniejsza rzecz, jakiej dokonały. I ma wiele wspólnego z biznesem: dziecko jest inwestycją finansową wymagającą doskonałej logistyki, pracy na kilku stanowiskach. W porównaniu z tym prowadzenie małej firmy wydaje się lekkie jak piórko. Wybierają rynek dziecięcy, bo poznały go od podszewki i na własnej skórze.

– Jeszcze w czasie ciąży postanowiłam nie łączyć macierzyństwa z pracą specjalistki PR w branży filmowej. Częste wyjazdy służbowe, terminy „na wczoraj” i nerwowa atmosfera, którą przenosiłam do domu... – tak o swojej wcześniejszej pracy opowiada Karina Marfiak, która kilka miesięcy temu otworzyła z przyjaciółką sklep internetowy z ubraniami dla niemowląt www.e-smoczek.pl. Pomysł na sklep był konsekwencją codziennej udręki z ubieraniem córki, która źle znosiła przeciąganie ciuszków przez głowę. – Zastanawiałam się, dlaczego dostępne ubranka są albo ładne, albo wygodne. Znalezienie takich, które uwzględniałyby potrzeby niemowlęcia, graniczyło z cudem – opowiada Marfiak.

Monika Wróbel-Lutz porzuciła etat dopiero przy drugim dziecku. Odeszła z agencji reklamowej, by spróbować szczęścia jako grafik – wolny strzelec. – Okazało się, że daję radę. Ale to nie było jeszcze spełnienie moich marzeń – opowiada. Następny krok wykonała dopiero z następną ciążą. Od czerwca razem z przyjaciółką Beatą Główczewską prowadzi wydawnictwo dziecięce Tatarak. Wydały jedną książkę – „Wilczka” Gerdy Wagener z ilustracjami Józefa Wilkonia – która od razu zdobyła nagrodę honorową Polskiej Sekcji IBBY (International Board on Books for Young People) dla wybitnego ilustratora. – Od dawna myślałam o wydawnictwie z książkami dla dzieci. Kolekcjonuję je – opowiada Wróbel-Lutz.

Nie potrafi powiedzieć, jaki był początek tej pasji. Podobno książki same wpadały jej w ręce podczas zagranicznych wyjazdów. Bo mimo że skończyła malarstwo na warszawskiej ASP, nie poluje na kultowe dziś wydania polskich mistrzów ilustracji z lat 60. i 70., tylko zbiera książki wydawane za granicą. W kwietniu do księgarń trafi druga pozycja Tataraku – „Ja i moja siostra Klara” Dmitria Inkiowy. Podobnie jak „Wilczek” będzie to przedruk wydania zachodniego.

– W przyszłości, może za pół roku albo za rok, chciałabym, aby Tatarak wydał swoją pierwszą autorską książkę – dodaje Wróbel-Lutz. Chociaż początki nie są łatwe, praca wydawcy bardzo jej się podoba.

Dziś stereotyp matki Polki coraz częściej ustępuje wizerunkowi matki aktywnej, która potrafi pogodzić macierzyństwo z osobistym rozwojem – uważa Małgorzata Ohme, psycholog dziecięcy i rozwojowy ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. – W dużych miastach panuje nawet rodzaj presji wywieranej na kobietach, by po urodzeniu dziecka nie rezygnowały z pasji, by rozwijały własne kompetencje – mówi Ohme. Dodaje, że wynika to również z buntu młodych mam przeciwko izolacji społecznej. – Do niedawna kwitła kultura podwórkowa, która sprzyjała integracji matek. Skupione wokół piaskownicy wymieniały się poradami. Ale relacje sąsiedzkie zamierają: na place zabaw chadzają opiekunki, podwórka są zamykane, osiedla grodzone. Tym samym matki czują się społecznie wyobcowane – dodaje. Zresztą to, jaki model macierzyństwa realizuje dana mama, zależy przede wszystkim od jej temperamentu i osobowości. – Jeśli kobieta przed urodzeniem dziecka prowadziła aktywny tryb życia, nie wytrzyma długo zamknięta w czterech ścianach. Będzie szukać nowych zajęć. Takich, które pozwolą jej jednocześnie wychowywać dziecko i realizować się zawodowo – tłumaczy Ohme.

Ta diagnoza pasuje jak ulał do Doroty Szymborskiej-Dyrdy. Jeszcze kilka lat temu widziała swoją przyszłość bardzo wyraźnie: obroniony doktorat w Szkole Nauk Społecznych przy Instytucie Filozofii i Socjologii PAN i ciekawe stypendium w Stanach Zjednoczonych. Plany „pokrzyżował” syn, którego urodziła trzy lata temu. Teraz, zamiast uczyć studentów, prowadzi wykłady dla młodych mam. Jej pasją jest edukacja przedprzedszkolna. W czerwcu ubiegłego roku uruchomiła portal (www.wczesnaedukacja.com), na którym radzi rodzicom, jak mądrze wychowywać dziecko. Własne doświadczenia dodają jej wiarygodności. Dzięki nim ma dystans do podręcznikowych przykładów, potrafi je dostosować do polskiej codzienności. Pomysł na portal i zajęcia edukacyjne przyszedł jej do głowy w Londynie, gdzie rok temu spędziła z mężem kilka miesięcy. – To jest miasto bardzo przyjazne rodzicom, z mnóstwem inicjatyw dotowanych przez państwo. Są tam m.in. play groups, czyli grupy wsparcia dla młodych mam (w ich ramach odbywają się zajęcia dla dzieci i warsztaty dla rodziców). Pod tym względem polskie miasta wyglądają jak rodzicielskie pustynie: społeczność matek nie jest w ogóle zorganizowana, mamy czują się odizolowane, często bezradne wobec macierzyńskich problemów – opowiada Szymborska-Dyrda.

Jest typem działaczki, nie lubi siedzieć w miejscu. Dlatego rozbudowuje swoją firmę. Kończy przygotowania do otwarcia internetowego sklepu z zabawkami edukacyjnymi (dotastoys. com). Lada moment uruchomi esemesowy serwis z poradami dla rodziców. Twierdzi, że dawno nie czuła takiej przyjemności z działania. Choć przyznaje, że bez wsparcia finansowego męża nie stać by jej było na uruchomienie firmy.

To samo mówią Karina Marfiak i Monika Wróbel-Lutz. Tylko dzięki temu, że mężowie zarabiają wystarczająco dużo, mogły zaryzykować własny biznes. – Na początku wydawało się, że koszty będą mniejsze. Z czasem zaczęły się piętrzyć – opowiada Marfiak z E-smoczka. – Mąż mnie wspierał, był największym entuzjastą firmy. A pierwsze miesiące były naprawdę trudne. Zgodnie przyznałyśmy z moją wspólniczką, że gdybyśmy wiedziały, jak będzie trudno, nigdy byśmy się nie zdecydowały na założenie firmy. Ale teraz, gdy nasze ubranka się sprzedają, widzimy, że to miało sens.

Podczas studiów w Toruniu pracowałam w Galerii Sztuki Współczesnej. I odtąd zawsze marzyłam, żeby mieć własną. Nie mogłam jednak sobie na to pozwolić. Tymczasem dziełami sztuki mogą być też ilustracje. Ta myśl oraz fakt, że planowaliśmy nasze pierwsze dziecko, sprawiły, że postanowiłam założyć małe wydawnictwo i publikować książki z pięknymi ilustracjami. Równolegle z narodzinami syna Franka narodziła się pierwsza książka Hokus-Pokus – pierwszy tom cyklu „Julek i Julka”. Książki te pokazała mi w ich holenderskiej wersji koleżanka. Byłam zauroczona ich prostotą i czarno-białymi ilustracjami. Franek rósł razem z „Julką i Julkiem”. Rozwoził ją ze mną po hurtowniach i księgarniach, towarzysząc mi w samochodowym foteliku. Tytuł odniósł duży sukces na naszym rynku, a ja urodziłam drugiego synka, któremu dałam na imię Julek. Odważyłam się też na wydanie kolejnych tytułów. W druku ukazały się książki takich artystów jak Wolf Erlbruch i Iwona Chmielewska. Moje dzieci mają niemały wpływ na to, co Hokus-Pokus wydaje.

Artystów ilustratorów wybieram sama, ale reakcje chłopców na ich prace są dla mnie ważne. Dzieci widzą wiele szczegółów ilustracji, na które dorosły nie zwróciłby uwagi. Zaskakują tym, że wybierają formy zdawałoby się dla nich za trudne, zbyt „artystyczne”. Trzeba im zaufać.

„Wielkie pytania” wydane przez Hokus-Pokus

www.hokus-pokus.pl

Przez kilkanaście lat współtworzyłam z mężem firmę zajmującą się wystrojem wnętrz biur i domów. Nigdy jednak nie pojawiła się w naszej ofercie propozycja urządzania pokojów dziecięcych (choć klienci o to pytali). Nie robiliśmy tego z prostego powodu – w Polsce brakuje producentów oferujących ładne meble i akcesoria dla dzieci. Kiedy urodziłam synów, na własnej skórze przekonałam się, jak ważne jest, by czuli się w swoich pokojach dobrze i lubili spędzać w nich czas. Zaczęłam przeglądać ofertę producentów zagranicznych i przed trzema laty otworzyłam firmę Mały Plan. Moi chłopcy pomagają mi w tym sensie, że mają nosa do tzw. hitów. Na przykład ulubiona przez nich szafa wnękowa ze sportowym ferrari robi furorę niemal w każdym chłopięcym pokoju. Moi synowie uzmysłowili mi też, że absolutnie wszystkie dzieci uwielbiają łóżka piętrowe, najlepiej takie, które umożliwiają wspinaczkę. Często więc oferuję je rodzicom, nawet gdy pokoje są duże i takie łóżka wydają się niepotrzebne.

Muchomor powstał w 2002 r., kiedy na rynku dla dzieci działo się niewiele i ładnych, porządnie wydanych książek było bardzo mało. Prócz klasyków, jak Szancer, nie wydawano nic ciekawego. Dominowała estetyka postdisneyowska. Dziś Muchomora tworzą dwie osoby – ja i Kasia Wojciechowska, ale na starcie byłyśmy cztery (każda z nas miała już dziecko lub właśnie go oczekiwała). Miałyśmy kontakt z literaturą dziecięcą we Francji i Anglii, widziałyśmy, jak pięknie może wyglądać książka dla dzieci. Postanowiłyśmy podobne wydawać w Polsce. Miałyśmy odwagę drukować autorskie pomysły młodych polskich ilustratorów (np. Pawła Pawlaka, którego przedtem wydawano tylko za granicą). Rozkręcając ten biznes, sporo czytałyśmy o tym, jakie książki i w jakim wieku proponować najmłodszym. Wiedziałyśmy, że bajki oglądać mogą już kilkumiesięczne dzieci, muszą być tylko odpowiednio wydane: miękkie i trwałe. Stąd pomysł na książeczki poduszeczki, które potem tak dobrze przyjęły się na naszym rynku. Dzieci niewątpliwie były papierkami lakmusowymi dla naszych nowości. Oczekiwały książek Muchomora, uczestniczyły w kolejnych etapach ich powstawania. Zaczęły nawet same robić swoje książeczki, a potem sprzedawać jest na targach książki. Pamiętam, że jedną z bajek mojego syna – „Mama i trąba słonia” – kupiła od niego Joanna Olech.

„O księciu Oliwierze, który nie chciał się myć” wydawnictwa Muchomor

www.muchomor.pl

oprac. Monika Janusz-Lorkowska

Mamy zapraszają na swoje strony

www.e-smoczek.pl

Na kilka lub kilkanaście miesięcy wycofują się z życia zawodowego. Etat świeżo upieczonej matki to praca w pełnym wymiarze godzin. Nie ośmiu, tylko 24. Kiedy kończy się urlop macierzyński i przychodzi czas na decyzje o powrocie do pracy, stwierdzają, że szkoda im czasu i energii, by pracować na sukces czyjejś firmy.

Dziś stereotyp matki Polki coraz częściej ustępuje wizerunkowi matki aktywnej

Pozostało 96% artykułu
Społeczeństwo
Sondaż: Rok rządów Donalda Tuska. Polakom żyje się lepiej, czy gorzej?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Społeczeństwo
Syryjczyk w Polsce bez ochrony i w zawieszeniu? Urząd ds. Cudzoziemców bez wytycznych
Społeczeństwo
Ostatnie Pokolenie szykuje „wielką blokadę”. Czy ich przybudówka straci miejski lokal?
Społeczeństwo
Pogoda szykuje dużą niespodziankę. Najnowsza prognoza IMGW na 10 dni
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Społeczeństwo
Burmistrz Głuchołaz: Odbudowa po powodzi odbywa się sprawnie