Chodzi o obywateli mikronacji, zwanych też wirtualnymi państwami. Co prawda ich liczba w polskim Internecie zmalała - jak sami twierdzą, zabawa w mikronacje jest trudniejsza niż klikanie w facebookowych grach - to jednak wciąż jest ich sporo.
- Wirtualne państwa istnieją wyłącznie w Internecie. Mają od kilkunastu do kilkuset obywateli i niemal wszystkie atrybuty "realowych" państw, w tym władze - opowiada Piotr Paweł I, król Hasselandu, prywatnie dziennikarz.
I tak się składa, że w większości na ich czele stoją monarchowie. Wśród polskich mikronacji największa jest Sarmacja, z księciem na czele. Przeważają królestwa. Niedawno, jedna z nielicznych republik, Demokracja Surmeńska, znów ma króla. To wynik referendum.
Dlaczego dominują nie prezydenci, a koronowane głowy? - Ogromnym problemem mikronacji jest "znikanie" obywateli. Ludzi dopada tak zwana realioza, czyli nadmiar obowiązków związanych ze światem realnym. A jakoś tak się dzieje, że prezydenci czy premierzy częściej potrafią znikać niż królowie czy książęta - śmieje się Piotr Paweł I.
Hasseland, który istnieje od 2001 roku miał kilkuletnią przerwę i niedawno się odrodził. Buduje swoją stolicę, Angemont, i gospodarkę. - Na razie można założyć konto w banku i kupić towary na bazarze. Choć w tej chwili niewiele z nimi można zrobić, to może już za dwa czy trzy tygodnie system powstanie. Planowane są elektrownie wiatrowe, skup złomu, huty i oczyszczalnie ścieków - mówi doradca królewski Poul Morthensen,w "realu" noszący zupełnie inne nazwisko.