W zeszłym tygodniu Urząd Kontroli Skarbowej w Gdańsku wycofał się ze wszystkich zarzutów wobec niewielkiej spółki Atrax. Ale sprzedająca akcesoria do telefonów komórkowych firma nie doczekała końca sześcioletniego sporu z fiskusem. Zamknięto ją, gdy urzędnicy zajęli jej majątek.
Historia zniszczenia przez urzędników gdańskiego Urzędu Kontroli Skarbowej Atraksu pokazuje, jak bezlitośnie dla przedsiębiorców działa sojusz fiskusa i prokuratury, gdy zamiast dążenia do materialnej prawdy szuka się haków. Co ważne, żaden urzędnik państwowy nie zapłacił za swoje błędy.
– Po raz kolejny organy państwa wystąpiły w opresyjnej roli. To, że po wielu latach UKS przyznaje się do błędu, nie zamyka sprawy. Otwarte jest pytanie, co z odpowiedzialnością urzędnika – mówi „Rz" poseł Maks Kraczkowski (PiS).
6 lat trwał spór firmy Atrax z urzędnikami skarbowymi. Spółka nie doczekała jego końca
Niewielką firmą Atrax pracownicy gdańskiego UKS zajęli się w grudniu 2006 r. na polecenie wrocławskiego prokuratora Roberta Mielczarka. Kontrola w firmie trwała półtora roku. W 2009 r. wydano pierwsze decyzje podatkowe nakazujące zapłatę podatku z odsetkami. Dziś to około 500 tys. zł. Od początku właścicielka firmy, eksperci, posłowie i „Rz" wskazywali, że kontrola UKS była prowadzona wybiórczo, a materiały korzystne dla właścicielki ignorowane. Sytuacja się zmieniła, gdy w ubiegłym roku poznańska prokuratura uznała, że kobieta żadnego przestępstwa nie popełniła.