Cukiernicy od wczoraj smażą pączki, żeby zaspokoić nasz nieokiełznany apetyt. – Polak nie byłby Polakiem, gdyby w tłusty czwartek nie najadł się pączków – mówi dr hab. Urszula Jarecka z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN. – W świecie, w którym dążymy do posiadania sylwetki ala kij od szczotki, daliśmy sobie społeczne pozwolenie na jednodniowe obżarstwo. I dobrze. Wszak mamy zimę, do której nie kryjemy już niechęci i możemy sobie pączkami polepszyć humor.
Łódzki cukiernik Robert Dybalski używa nadzienia z powideł śliwkowych. – Kupuję z małej wytwórni, która ma sad i produkuje owoce specjalnie dla mnie. Nadzienia z tofi, bitej, śmietany czy adwokata używają ci, którzy nie potrafią zrobić dobrego ciasta - mówi.
– Smażę pączki według receptury dziadka Stanisława sprzed ponad pół – chwali się Łukasz Szachta z Katowic-Szopienic. – Na ich smak wpływa każdy ze składników: mąka, jajko, tłuszcz. Nie eksperymentuję z nadzieniem, kładąc do środka marmoladę wieloowocową. Dziennie rozprowadzam 400 pączków, ale na tłusty czwartek moi pracownicy usmażą 12 tys. sztuk.
Cukiernicy z Szopienic uformowane w kulki i wyrośnięte ciasto drożdżowe zaczęli kłaść na gorący tłuszcz w środę o godz. 15, a trzecia zmiana skończy pracę w czwartek w południe.
Istniejąca od 1869 roku firma A. Blikle, która ma sieć cukierni w kraju smaży z okazji tłustego czwartku 20 razy więcej pączków niż w każdy inny dzień. Wypełnione są z konfiturą z róży i pokryte lukrem lub posypane cukrem pudrem. – Eksperymentowaliśmy z budyniem i nadzieniem owocowym, ale nie było odzewu wśród klientów – mówi Łukasz Blikle, w piątym pokoleniu przodek Antoniego, założyciela cukierni przy ul. Nowy Świat w Warszawie. – Myśleliśmy, żeby wrócić do XIX-wiecznej tradycji, pączków z nadzieniem z boczku lub skwarkami, ale nie starczyło nam odwagi. Pod koniec ubiegłego stulecia w adwent przestawaliśmy smażyć pączki, wracając do produkcji po Wielkanocy, ale teraz mamy zbyt aż do wielkiej środy.