Policjanci obrzucani kamieniami przez młodych Murzynów, płonące domy, samochody i śmietniki, wybite szyby w sklepach, aresztowani – Roquetas de Mar na obrzeżach Almerii (Andaluzja) przypominało przedmieścia Paryża z jesieni 2005 roku.

Zaczęło się w nocy z soboty na niedzielę, gdy 28-letni Senegalczyk został zadźgany nożem. Według policji był to wynik porachunków handlarzy narkotyków. Podejrzenie padło na Cyganów. Afrykanie od razu puścili z dymem dwa bloki – w jednym z nich miał mieszkać morderca.

Władze mają nadzieję, że ten incydent nie zwiastuje wojny między przybyszami z Afryki i Cyganami, ale organizacje pomagające imigrantom nie podzielają ich optymizmu. Zdaniem Juana Mirallesa z Almeria Acoge u źródeł eksplozji przemocy leżą fatalne warunki życia w Roquetas. W domach zbudowanych w latach 70. XX w. dla 200 rodzin mieszka dziś około 8000 osób. Dzielnica, w której żyją przedstawiciele 100 narodowości, popada w ruinę, policja niechętnie się tam zapuszcza, rośnie przestępczość, ci, którzy mogą, uciekają, zostają ci, którzy nie mają innego wyjścia – mówił Miralles radiu Cadena Ser.

Burmistrz Roquetas, polityk prawicy Gabriel Amat apeluje do rządu o zmianę polityki imigracyjnej. Liczba cudzoziemców żyjących w jego miejscowości wzrosła w ciągu ostatnich czterech lat o 40 proc. Mimo że w Hiszpanii rośnie bezrobocie, w ub. r. do tego kraju przybyło ponad 920 tys. imigrantów. Prawie 65 proc. z nich porzuciło pracę we własnym kraju, by przenieść się do Hiszpanii.

Masz pytanie, wyślij e-mail do autora: m.tryc@rp.pl