Angelina Jolie wylądowała w Bagdadzie i od razu udała się na obrzeża miasta, by zobaczyć obóz dla Irakijczyków, którzy nie mogą wrócić do domów. W obozie przebywa 20 tysięcy osób. Gwiazda spotkała się z czterema rodzinami. – Śpią w brudzie, dopiero od niedawna mają czystą wodę. Nie mają szans na pracę. Brakuje im podstawowych rzeczy – mówiła CNN.
Angelina Jolie była w Iraku po raz trzeci od 2007 roku. Za każdym razem jechała tam jako ambasadorka dobrej woli wysokiego komisarza ONZ ds. uchodźców (UNHCR). „Mogła być na wakacjach, ale zamiast tego ciężko pracuje” – pisał magazyn „People”. „Zostawiła Bradowi Pittowi szóstkę dzieci i poleciała do targanego wojną Iraku” – wtórował mu „Daily Mail”. Media ekscytowały się, że założyła kamizelkę kuloodporną i była ubrana na czarno. I natychmiast przypomniały, że niedawno Angelina mówiła coś o prezydenturze.
„Jej celem jest Waszyngton” – zdradził gazecie „Daily Express” znajomy 34-letniej Jolie. Jego zdaniem już za 20 lat aktorka mogłaby zostać pierwszą panią prezydent w historii USA. „Jak ona sobie coś postanowi, to na pewno to zrealizuje” – mówił.
– Czemu nie? To możliwe. Dzięki pracy dla ONZ dostrzegła globalne problemy. Zobaczyła biedę, choroby. Jest bardziej świadoma. Życzę jej powodzenia. Ale nie ma doświadczenia ani wiedzy. Dlatego sugeruję, by najpierw zajęła się lokalną polityką. Jak Ronald Reagan w Kalifornii – mówi „Rz” Alan Stevens, brytyjski komentator zajmujący się celebrytami.
Badacz amerykańskiej historii James Boys reaguje śmiechem. – Choć były takie przypadki w USA, to zupełnie sobie tego nie wyobrażam. Nie znamy jej poglądów ani głębokich przemyśleń. Słyszymy głównie o jej rodzinie, ubraniach, sesjach fotograficznych. Trochę tak, jakby była ładną lalką – mówi „Rz”. Przyznaje jednak, że zabawa aktorów w politykę staje się trendem. Dla niego bardzo smutnym. – Celebryci są wszędzie. Kolejnym krokiem jest ich szturm na politykę – mówi.