Gdy David Cameron stanął na czele nowego koalicyjnego rządu w Wielkiej Brytanii, został zasypany podarunkami. Prezydent USA Barack Obama chciał podkreślić znaczenie sojuszu transatlantyckiego, obdarowując przywódcę torysów litografią Eda Ruschy, artysty sprzedającego swe dzieła za miliony dolarów. Prezydent Francji Nicolas Sarkozy, który zacieśnia współpracę wojskową z Brytyjczykami, wybrał komplet rakiet do tenisa, najwyraźniej licząc na wspólne rozegranie kilku setów. Premier Włoch Silvio Berlusconi przesłał komplet drogich krawatów w nadziei, że Cameron nie przyniesie mu wstydu, pojawiając się na przyjęciu w jego willi na Sardynii . Prezydent Afganistanu Hamid Karzaj chciał zapewne dać do zrozumienia, że brytyjskie wojska powinny jak najszybciej wrócić do domu, obdarowując Camerona misą.
Wicepremier Nick Clegg nie dostał nic. – Tak to jest. Liczy się tylko przywódca, który reprezentuje swój kraj na świecie – mówi „Rz” brytyjski politolog Robin Pettitt. Dla nikogo nie miało znaczenia, że to dzięki Cleggowi powstała koalicja. Nie pomogło mu nawet to, że brylował na europejskich salonach, ani że w przeciwieństwie do eurosceptycznego Camerona jest euroentuzjastą.