Kraj kusi ich całą masą atrakcji. Homoseksualiści mogą zawierać związki w słynnej bazie wypadowej w cieniu Mount Everestu. Do ukwieconego ołtarza mogą pojechać na słoniu w parku narodowym Chitwan, po którym hasają nosorożce i tygrysy. Dla gejów, lesbijek, transseksualistów i biseksualistów organizowane są imprezy techno oraz medytacje, zabiegi spa i kąpiele w gorących źródłach.

– Są tak samo wartościowymi turystami jak inne osoby, ale nie da się ukryć, że wydają więcej pieniędzy – mówi „Rz" Sunil Pant, pierwszy nepalski parlamentarzysta, który otwarcie przyznał, że jest gejem. Założył też pierwsze biuro podróży dla mniejszości seksualnych, które z trudem nadąża z realizacją zamówień. – Turystyka jest podstawą naszej gospodarki, ale niedawna wojna domowa wystraszyła wiele osób. Aby przyciągnąć gości, musieliśmy zacząć działać tam, gdzie konkurencja jest mniejsza. I to nam się udaje – tłumaczy Pant.

W wielu krajach Azji wciąż obowiązują przepisy będące spuścizną po brytyjskich koloniach, które uznają homoseksualizm za przestępstwo. Nie inaczej było w Nepalu. Ale po zakończeniu w 2006 roku maoistowskiej rebelii, obaleniu monarchii i dojściu do władzy komunistów kraj całkowicie zmienił swoją politykę. Zalegalizował małżeństwa homoseksualne i z otwartości na mniejszości seksualne postanowił uczynić swój znak firmowy.

Wielu ekspertów jest zaskoczonych błyskawiczną rewolucją w kraju, który przez stulecia był izolowany od świata. – Zawsze byliśmy tolerancyjni. Mamy ponad 100 mniejszości etnicznych i musimy umieć żyć obok siebie. To monarchowie zamykali kraj przed obcokrajowcami, stwarzając wrażenie, że Nepalczycy są ksenofobami – przekonuje „Rz" Vishnu Thami z agencji Nature Travels.