Michał I Rumuński pojawi się w parlamencie 25 października z okazji swoich 90. urodzin. Weźmie udział w specjalnej sesji i wygłosi mowę. Za było 203 deputowanych. Przeciwko tylko 46. Wszyscy przeciwnicy to członkowie partii liberalnych demokratów prezydenta Traiana Basescu, którzy do ostatniej chwili próbowali zablokować wniosek opozycji. Prezydent z królem nie bardzo się lubią.
– Przekonywali, że zgodnie z rumuńską konstytucją przed parlamentem może wystąpić jedynie głowa państwa lub przywódcy innych krajów. A według nich Michał I nie jest ani jednym, ani drugim. Fakt, że udało się przeforsować wniosek opozycji, to ogromny sukces, bo król to symbol naszej historii. Symbol dawnych czasów i walki z komunizmem – mówi "Rz" Andrei Muraru, monarchista.
Michał I przestał być królem w 1947 roku, gdy pod presją Związku Sowieckiego abdykował i wyjechał do Szwajcarii. Wcześniej, w 1944 roku, dokonał zamachu stanu i obalił proniemieckiego dyktatora Iona Antonescu. – W ten sposób ocalił nasz kraj przed sowiecką inwazją. Wojska bolszewickie zbliżały się wtedy do Rumunii. To postać, która ma zasługi dla naszego kraju, dlatego powinna wystąpić przed parlamentem – mówi "Rz" rumuński historyk Valentin Mandache.
Prezydent Basescu zarzuca jednak Michałowi, że abdykując, dopuścił się zdrady stanu. Niedawno powiedział też, że to były monarcha odpowiada za Holokaust w Rumunii.
Były król wrócił do ojczyzny dopiero po 50 latach. I choć na co dzień nadal mieszka w Szwajcarii, odzyskał rumuńskie obywatelstwo i wiele rodowych posiadłości. Cieszy się ogromnym szacunkiem narodu i zainteresowaniem tabloidów, które z entuzjazmem opisują życie jego żony Anny (którą poznał w 1947 roku podczas ślubu Elżbiety II) oraz ich pięciu córek. Ostatnio media szczególnie upodobały sobie najstarszą, Małgorzatę, która ma odziedziczyć królewski tytuł. Gazety rozpisują się np., że jest dużo starsza od męża, a w młodości była dziewczyną późniejszego premiera Wielkiej Brytanii Gordona Browna.