W starciu subiektywnych opinii z polityczną poprawnością coraz częściej arbitrem są sądy powszechne. Ledwo sąd cywilny nakazał byłemu ministrowi edukacji prof. Ryszardowi Legutce przeprosić dwoje licealistów żądających usunięcia krzyży ze szkoły za nazwanie ich "rozwydrzonymi smarkaczami", a już głośno o kolejnym naukowcu, który ma stanąć przed sądem za niesłuszne poglądy. I to przed sądem karnym.

Do sądu w Warszawie trafił prywatny akt oskarżenia o przestępstwo zniesławienia (za które według słynnego art. 212 k. k. grozi do dwóch lat więzienia) przeciwko prof. Aleksandrowi Nalaskowskiemu, byłemu członkowi Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN, dziekanowi Wydziału Nauk Pedagogicznych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika.

Naukowca oskarżył Przemysław Szczepłocki, toruński prawnik i – jak o sobie mówi – ujawniony gej, związany z organizacją Pracownia Różnorodności. W 2011 r., gdy Sejm dyskutował o ustawie o pieczy zastępczej, Nalaskowski wypowiedział się we "Frondzie" na temat prowadzenia domów dziecka przez homoseksualistów. "Rodzice homoseksualni (...) nie są w stanie przekazać dziecku w procesie wychowania właściwego wymiaru życia seksualnego – stwierdził. – Ten wymiar będzie zawsze wymiarem spaczonym, chorym. Tak jak homoseksualizm jest chory, choć Światowa Organizacja Zdrowia uznała, że nie jest".

Środowisko gejów i lesbijek uznało tę wypowiedź za homofobiczną i nieprawdziwą w świetle m.in. ustaleń WHO. – Prof. Nalaskowski publicznie dezawuuje nas jako znany naukowiec występujący z pozycji autorytetu – wskazuje Szczepłocki. – Kłamstwo oświęcimskie jest karane, podobnie wypowiedzi antysemickie – ich ofiar broni policja i prokuratura. My musimy bronić się sami.

Zanim sprawa trafiła do sądu, toruńscy homoseksualiści napuszczali na naukowca jego pracodawców. – Pisaliśmy do uczelni, bo mamy prawo oczekiwać, iż się do stwierdzeń swojego naukowca odniosą.

– To była wypowiedź publicystyczna, nie obraziłem żadnego homoseksualisty, tylko zabrałem głos w ważnej dyskusji – wskazuje prof. Nalaskowski. – A skończyło się nagonką, według schematu: wywierać presję, zmusić do przeprosin, a jak nie – to sąd.

Terminu pierwszej rozprawy jeszcze nie wyznaczono. Nalaskowski nie zamierza przepraszać. A co ze stanowiskiem WHO? – Nie znam żadnego przepisu, który by zobowiązywał jakiegokolwiek profesora do przestrzegania postulatów WHO. – mówi. – To organizacja polityczna, która przyjmuje swoje ustalenia w głosowaniu. A prawd naukowych nie ustala się w głosowaniu.