– Nasze dzieci były zagrożone. Przecież gdyby użyto broni, ktoś przypadkowy mógł zginąć - mówią.
Tymczasem policja twierdzi, że nie było zagrożenia
Sceny niczym z kryminalnego filmu rozegrały się w czwartek rano przed publiczną szkołą podstawową w Łazach, gmina Lesznowola na Mazowszu. Opowiedziała nam o nich o pani Jolanta, która odwoziła tam swoje córki - sześcioletnią oraz trzynastolatkę.
– Byłyśmy akurat przed wejściem do budynku, gdy z piskiem opon na pobliski parking zajechało kilka cywilnych samochodów wysokiej klasy m.in. audi i bmw. Zablokowały inne auto. Z trzech samochodów wyskoczyło z nich chyba kilkunastu potężnych mężczyzn w kominiarkach z bronią w ręku. Tylko im się oczy świeciły – relacjonuje pani Jolanta. – Krzyczeli: policja! Z zablokowanego auta wyciągnęli dwóch mężczyzn. Powalili ich na ziemię, zakuli w kajdanki i wciągnęli do swojego auta. Wszystko było bardzo dynamiczne. Jeden z rodziców, przerażony tym, co się dzieje, wbiegł do szkoły. Bał się, że może dojść do strzelaniny – opowiada nasza czytelniczka. I pyta: - Dlaczego policja taką akcję urządza tuż przy szkole i to w czasie, gdy rodzice przywożą swoje dzieci? To nie było odpowiedzialne. Przecież mógł paść przypadkowy strzał, i kto by wówczas odpowiadał? – pyta pani Jolanta.
- Dzieci przez cały dzień przeżywały to, co zobaczyły pod szkołą – dodaje.