Po drugie, tzw. postępowanie mediacyjne przed sądami administracyjnymi ma niewiele wspólnego z klasyczną mediacją. Wpisuje się bowiem w tradycyjną, prawniczą kulturę spierania się. Jest zbytnio powiązane z podstawowym celem procedury, jakim jest rozstrzygnięcie – tj. autorytatywny wybór lepiej uzasadnionego stanowiska. Tak tłumaczę sobie powody, dla których mediatorem w sądach administracyjnych może być wyłącznie sędzia bądź referendarz sądowy, a nie zewnętrzny profesjonalista.
Rolą takiego mediatora jest pomaganie stronom w analizie akt i uzgadnianiu sposobu zakończenia postępowania sądowego. Trudno oczekiwać od niego, by poświęcał wiele czasu kwestiom pozaprawnym np. emocjom zawiedzionego petenta czy godności urzędnika – ofiary uprzedzeń antybiurokratycznych. Taki mediator nie ma szukać ze stronami kreatywnych rozwiązań. Dlatego rozumiem doświadczonych radców prawnych w urzędach, którzy nie widzą potrzeby powtórnego analizowania akt sprawy w ramach pseudomediacji.
Może mediacja w procedurze administracyjnej powinna być obowiązkowa?
Nawet gdyby wprowadzić klasyczną mediację do procedury sądowoadministracyjnej, to jej przydatność byłaby na razie niewielka. Typowym stronom, jakie spotykam w praktyce mediacyjnej, bardzo brakuje aktualnej wiedzy o konfliktach. Pokutuje wciąż np. przekonanie, że do stołu warto siadać jedynie wtedy, gdy obie strony są gotowe na ustępstwa. Gdy przepisy nie dają administracji dużego pola do manewru, urzędnicy, a bardziej jeszcze radcy prawni, wolą zwykle walczyć o wygraną – tzn. o potwierdzenie legalności ich działań przez sąd. Nie troszczą się natomiast zbytnio o kwestie tak niewymierne, jak: dobra komunikacja z obywatelem, odbudowa wzajemnego zaufania i sprzyjanie temu, by obywatel dobrowolnie pogodził się z decyzją dla niego niekorzystną. Podobnie zresztą myślą niektórzy sędziowie. Rozumiem przy tym część z nich, bardzo obciążonych sprawami, a rozliczanych z ilości spraw załatwionych, którzy unikają kierowania ich do mediacji. Żeby to zrobić, sędzia musi i tak zapoznać się z aktami. Wtedy często wyrabia sobie pogląd na temat kierunku ewentualnego rozstrzygnięcia. Po co miałby w tej sytuacji tracić czas i ryzykować, że strony nie znajdą samodzielnie właściwego rozwiązania?
Zanim sprawa trafi do sądu, toczy się przed organem pierwszej instancji, czyli w urzędzie. Dlaczego urzędnicy są niechętni, by szukać sposobu załatwienia sprawy w drodze mediacji?
Spotkałem wielu urzędników, którzy chcą mediacji i dobrze sobie radzą w jej trakcie – jeśli tylko zwierzchnik zezwoli im na to. Problem jest więc raczej systemowy i po części – kulturowy. O administracji myśleliśmy długo jako o aparacie państwowym, działającym ściśle według prawa, bezosobowo i racjonalnie. Chodziło o przewidywalność i bezpieczeństwo oraz o uczciwość i równe traktowanie. Dziś oczekiwania społeczne bardzo się rozwinęły: chcemy też administracji przyjaznej, elastycznej, kreatywnej i ludzkiej. Urzędnicy w takiej administracji korzystaliby z mediacji często.