Dyrektywa unijna w sprawie zamówień publicznych nakłada na Polskę obowiązek wdrożenia jej postanowień do ustawy o zamówieniach publicznych do 18 kwietnia. Nowela, oprócz obowiązkowych postanowień, zakłada też wprowadzenie tzw. trybu in-house – czyli przyznania samorządom możliwości bezprzetargowego udzielania zamówień własnym spółkom komunalnym. Wprowadzenie tych zmian rodzi kontrowersje. We wczorajszej debacie w redakcji „Rzeczpospolitej" starły się dwa poglądy – zwolenników i przeciwników zmian.
To nie jest nowość
Mariusz Haładyj, podsekretarz stanu w Ministerstwie Rozwoju, (które jest autorem projektowanej nowelizacji): Tryb in-house w Polsce już występuje, mimo że nie ma go w ustawie. Dopuszcza go od dawna orzecznictwo Trybunału Sprawiedliwości UE i NSA, i niektóre podmioty z tego korzystają. Dyrektywa natomiast określa, jak i kiedy in-house stosować na bazie przepisów, a nie orzecznictwa. Jako ministerstwo stanęliśmy przed dylematem, czy wprowadzenie in-house jest obowiązkowe – tak uważał Urząd Zamówień Publicznych – czy też fakultatywne. Po konsultacjach międzyresortowych ustaliliśmy, że wprowadzenie in-house jest fakultatywne. Kolejnym dylematem było, czy go ustawowo uregulować. Skoro już funkcjonuje mimo braku regulacji, stwierdziliśmy, że trzeba go wprowadzić do ustawy.
Nieuwzględnienie in-house w nowelizacji też byłoby poważną decyzją. Nie można tej kwestii po prostu zostawić. Oczywiście to najbardziej wrażliwa sfera całej nowelizacji. Mamydwie strony tej dyskusji i totalnie odległe stanowiska. Zwolennicy chcą wiernego wprowadzenia zasad z dyrektywy, a przeciwnicy pozostawić in-house poza nowelizacją. Zdecydowaliśmy się na model, który ma wyważyć rację obu stron. Oczywiście, podlega dyskusji czy efekt stanowi wyważenie czy też nie. Zostawiamy in-house w prawie zamówień publicznych, choć dyrektywa pozwala wyłączyć go z tego prawa. Zakładamy, że będzie to tryb z wolnej ręki, aby zapewnić jego przejrzystość. Wprowadzi to pewność, kiedy in-house można stosować, a kiedy nie. Jeśli nie wprowadzimy tego trybu, powstanie problem, czy można dalej go stosować na podstawie orzecznictwa czy też ustawodawca definitywnie go zabronił. Znów mielibyśmy tu spory prawne. Dzięki temu, że in-house zostanie wpisany do ustawy, będzie można też ocenić, jak ten model działa, później przeprowadzić ocenę skutków regulacji ex post. Jest to bowiem pytanie o model administracji: czy ma ona być jednym wielkim zamawiającym czy też administracja powinna pewne kompetencje posiadać i rozwijać.
Tryb in-house nie jest na pewno wprowadzany tylnymi drzwiami. Jest to kwestia bardzo żywo dyskutowana. Dotyczy to też objęcia nim regulacji z zakresu gospodarki odpadami – podkreślam, nie jest to zmiana nagła. Rzeczywiście w pierwszej wersji projektu ustawy przygotowanym przez Ministerstwo Rozwoju nie było zmiany ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach, ale to nie znaczy że ten obszar nie podlegał dyskusjom w ramach konsultacji publicznych i uzgodnień międzyresortowych. Przeciwnie. Rozmawialiśmy z samorządami, ministerstwami, UZP z partnerami społecznymi, itd. Argumentem, który zdecydował ostatecznie o tym, aby in – house dotyczył też gospodarki odpadami było to, żeby nie zostawiać jedynego sektora poza tym trybem oraz argumenty i dane, które przedstawiało Ministerstwo Środowiska na bazie doświadczeń z dotychczasowego funkcjonowania tej ustawy.