W niektórych krajach nawet 20 proc. inwestycji infrastrukturalnych realizowanych jest za pieniądze przedsiębiorców. Firmy budują parkingi, drogi, mosty, pobierając później opłaty od użytkowników lub gmin bądź państwa. Prywatni przedsiębiorcy zarządzają też publicznymi szpitalami czy nawet więzieniami. Jest to korzystne dla obu stron. Partnerzy prywatni czerpią z tego tytułu zyski, a strona publiczna może zaoszczędzone w ten sposób pieniądze przeznaczyć na inne cele.
Ten model realizacji inwestycji mógłby odrywać szczególną rolę w Polsce, gdzie wiele gmin już osiągnęło maksymalną granicę zadłużania bądź też zbliża się do niej. Ale choć przepisy o partnerstwie publiczno-prywatnym obowiązują już od kilku lat, to z powodu błędów i niepotrzebnie rygorystycznych procedur wciąż pozostają martwe. Dlatego też rząd skierował do Sejmu projekt zupełnie nowej ustawy.
W przeciwieństwie do dziś obowiązujących uregulowań nowe są dość ogólne i raczej mają stanowić zachętę do przygotowywania projektów PPP niż szczegółowe wskazówki, jak je realizować.
– [b]To zupełnie nowy sposób tworzenia ustawy, wzorowany na prawie anglosaskim. Zamiast wprowadzać instrukcje i zakazy, pozostawiamy maksimum swobody w ustalaniu relacji między partnerami[/b] – twierdzi Adam Szejnfeld, wiceminister gospodarki.
Z tego właśnie względu [b]zrezygnowano z obowiązkowych analiz, które dzisiaj muszą poprzedzać przygotowanie PPP[/b]. Rząd postanowił pozostawić stronom swobodę. Partnerzy sami będą decydować, jakie analizy są konieczne, a bez jakich mogą się obejść.