Na wystawę "Późny Tycjan i zmysłowość malarstwa" warto specjalnie wybrać się do Wiednia. Około 80 obrazów z ostatniego ćwierćwiecza życia artysty wypożyczonych z 30 kolekcji rozsianych po świecie, gros z madryckiego Prado i wiedeńskiego muzeum – dwóch kolekcji, które szczycą się największymi zespołami jego dzieł. Zapewniono im teraz doborowe towarzystwo: Rubensa, Tintoretta, Bassano, Veronesego. Wszyscy zapatrzeni w Vecelliego.
Tycjan miał niezwykły dar: każdy temat potrafił pokazać w sposób życiowy. Czy to w scenach religijnych, mitologicznych, czy portretach mamy do czynienia z ludźmi z krwi i kości.
Oto motyw na poły religijny, na poły bajkowy. "Święta Małgorzata" (ok. 1565 r.), której udaje się wymknąć smokowi, czyli diabłu. Młoda pokutnica pokazana została w półlocie. Omija paszczę demona zwinnym skokiem, a sił dodaje jej strach. Dramatyczny nastrój sceny podkreślają nietypowe dla Tycjana zielenie, brudne i jadowite. W tle płonie miasto, ciężkie dymy przysłaniają niebo, też w oliwkowej tonacji.
Za to "Madonna z Dzieciątkiem" (ok. 1570 r.) tchnie ciepłem i bezpieczeństwem. Jezus wygląda jak zwyczajny niemowlak. Zachłannie ssie matczyną pierś, obłapując ją rączkami. Tu nie ma w ogóle rysunku. Opowiadano, że mistrz używał pędzla wielkiego jak miotła, nakładając nim grubą warstwę farb. Potem odstawiał rzecz na kilka miesięcy. Na koniec, po powtórnym podejściu do dzieła, ostatecznych korekt dokonywał… palcami. Z pewnością tak cyzelował "Madonnę".
Geniusz nie chciał, żeby kojarzono go tylko z malarstwem. Na dwóch pokazanych na wystawie autoportretach przedstawia się jako panisko, zarazem uczony, którego głównym zajęciem pozostają intelektualne rozważania. Na najwcześniejszym z zachowanych (bo wiadomo, że były też inne, zaginione) malarz miał mniej więcej 60 lat. O jego pozycji społecznej świadczy strój: kaftan ze złotogłowiu i kamizela z drogiego futra. Pod wypielęgnowaną brodą połyskują ciężkie złote łańcuchy. Jedna ręka na kolanie, druga – na stole. Ani śladu pędzli, palety, farb.