Sztuka, którą codziennie mijasz na ulicy

Tu nie potrzeba ani biletów, ani flanelowych kapci. Warszawa to galeria, której obszar wyznaczają nie mury, ale granice stolicy

Publikacja: 17.11.2007 00:16

Sztuka, którą codziennie mijasz na ulicy

Foto: Rzeczpospolita

Gdy przed pięciu laty na rondzie de Gaulle’a wyrosła palma, w mieście podniósł się gwar. Jedni wzdychali z zachwytu, inni na niecodzienną rzeźbę Joanny Rajkowskiej spoglądali z pełną pogardą. – Po co komu sztuczne drzewo na środku skrzyżowania? – pytali.

Dziś pytania ucichły. Co więcej, palma na stałe wpisała się w krajobraz stolicy. Jest jak dla Krakowa lajkonik, Poznania koziołki, a Wrocławia krasnale. Jej zdjęcia, a nawet mapki dojścia na rondo, można znaleźć w turystycznych przewodnikach. Warszawiacy nie tyle przyzwyczaili się do sztuki prezentowanej poza murami galerii, ile ją po prostu polubili.

– Są miejsca w Warszawie, które wręcz odstraszają przechodniów. Sztuka je oswaja – twierdzi Anna Myca. Jako przykład malarka spod Koszalina podaje Dworzec Centralny i jego okolice, które mija za każdym razem, gdy odwiedza stolicę. Dlatego to właśnie tu postanowiła zrealizować swój nowy projekt – jeszcze w tym roku 16 z 48 podpór wiaduktu przy skrzyżowaniu Al. Jerozolimskich i al. Jana Pawła II pokryje bluszcz.

To nie pierwszy pomysł Mycy dotyczący miejskich szaroburych słupów. W ubiegłym roku chciała udekorować podpory niedokończonej przeprawy nad Trasą Toruńską.

– Okryte barwnymi ornamentami mogłyby służyć za punkty orientacyjne – planowała. Jej pomysł wspierali m.in. Galeria Zachęta i naczelny architekt miasta. Plany pokrzyżowały jednak miejskie inwestycje związane z mistrzostwami Euro 2012.

– Może i lepiej – ocenia dziś artystka. – Zielone śródmiejskie filary, pokryty bluszczem pasaż Wiecha i palma mogą wyznaczyć naturalny ciąg turystyczny, tworzyć spójną całość.

Taka sztuczna roślinność musi być bardzo odporna na miejskie warunki – ruch, hałas, brud. W przyszłym tygodniu artystka sprowadzi więc specjalny bluszcz z zagranicy. Musi być on wyjątkowo trwały, a jego liście na tyle śliskie, by nie osadzał się na nich kurz.

Próby czasu w miejskiej przestrzeni nie przeszły rzeźby z warszawskiego Bienalle Rzeźby w Metalu w 1968 r. Powstałe ze złomu industrialne konstrukcje tworzyły niemal trzykilometrową otwartą galerię sztuki współczesnej w pasie zieleni przy ul. Kasprzaka. Z czasem część z nich została przeniesiona w al. Prymasa Tysiąclecia, a jedna – Żyrafa Władysława Dariusza Frycza – na ul. Górczewską. Dziś z 60 rzeźb zostało zaledwie kilkanaście.

– Prace niszczeją na naszych oczach – mówi Adam X z grupy twórców działających w przestrzeni miast skupionych wokół vlepvnet (vlepvnet.bzzz.net). – Przez lata nie konserwowowano ich odpowiednio, były też narażone na działanie wandali i złomiarzy – tłumaczy.

Artyści z vlepvnet wpadli na pomysł ich „odświeżenia”. Chcą odrestaurować konstrukcję i stworzyć na Woli park rzeźb między ul. Górczewską a Kasprzaka.

– I tak trzeba je przenieść z ulicy, gdyż jest tu planowane pociągnięcie linii tramwajowej – tłumaczy Adam X.

Artystom udało się już zainteresować projektem zarówno władze dzielnicy, jak i Jarosława Kozakiewicza, twórcę koncepcji architektonicznych prezentowanych m.in. na Bienalle Architektury w Wenecji. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, park z placami zabaw dla dzieci powstanie w 2009 r.

Pomysły na upiększenie przestrzeni rodzą się nie tylko w głowach artystów. Krystyna Tyl od lat zajmuje się marketingiem w rodzinnej firmie. Dużo służbowo jeździ po świecie. Podczas jednej z podróży do Ameryki Łacińskiej zachwyciła się charakterystycznymi dla tamtejszej kultury muralami. Pomysł malowania na ścianach budynków – tyle że bez kontekstu politycznego – postanowiła zaszczepić na rodzimym gruncie. – Chciałam stworzyć festiwal murali, w którym braliby udział studenci z całego świata – mówi dziewczyna. – Co roku ozdabialiby tę naszą szpetną Warszawę swoimi pracami.

W tym tygodniu Tyl przedstawiła projekt pracownikom ratusza, a ci orzekli: – Warszawa powinna mieć coś większego.

Pojawił się pomysł zaproszenia do współpracy artystów światowej sławy. – Wystarczy, że co roku powstanie jedna praca, a za 50 lat to miasto będzie się już mogło poszczycić niecodziennym muzeum na świeżym powietrzu – cieszy się Tyl.

Na razie stolica może poszczyć się jednym profesjonalnym miejscem na ścienne malowidła. – Na stacji Metra Marymont udało się nam wygospodarować powierzchnię o długości niemal 36 metrów i 3,5 wysokości – mówi Jowita Kiepas-Szaniawska, koordynatorka projektu „Pociąg do sztuki”. – Co cztery miesiące chcemy tu prezentować prace młodych ludzi – dodaje. Teraz na stacji można oglądać malunek Piotra Wachowskiego, artysty nominowanego m.in. do Paszportu „Polityki”. W styczniu zamieszczona zostanie praca kolejnego twórcy – tym razem wyłoniona w konkursie pod patronatem ASP.

Przypadek rozrastania się pomysłu dzięki przychylności urzędów jest dość nietypowy.

– Zazwyczaj musimy sprowadzać artystów na ziemię, bo ich wizje są zbyt śmiałe – śmieje się Grzegorz Wolff z Biura Promocji Miasta i dodaje, że pomysł musi współgrać z architekturą miasta, jego planami zagospodarowania przestrzennego, estetyką. Od realizacji zamierzeń odstraszyć może też biurokracja.

Szlaki przetarła Joanna Rajowska. Jej palma nie od razu spodobała się urzędnikom. Z czasem jednak, zachęcani przychylnymi opiniami samych mieszkańców, nawet wyłożyli pieniądze na restaurację rzeźby.Podobnie było w przypadku Dotleniacza, czyli stawu, który Rajkowska zaprojektowała na pl. Grzybowskim. Początkowo miał być tam tylko do końca września, jednak warszawiacy napisali do ratusza list z prośbą o pozostawienie śródmiejskiego oczka na dłużej.

– Projekt ten wychodzi poza schematy myślenia o mieście – odpowiedział im Marek Kraszewski, dyrektor Biura Kultury, i zadeklarował, że staw będzie działał też w nowym sezonie. Miasto zajmie się m.in. jego ochroną przed wandalami. – Bo sztuka prezentowana w mieście jest narażona na dewastację – podkreśla Wolff.

Wiedzą o tym wszyscy artyści wystawiający swe prace w przestrzeni miasta. I choć czasem – tak jak autorzy Różowych Świecących Jeleni stojących na Wybrzeżu Kościuszkowskim z Fundacji Bęc Zmiana – muszą sami ścierać bazgroły z brzuszków plastikowych zwierząt, nie zniechęca ich to do działania. Miasto ich inspiruje.

Palma z ronda de Gaulle’a jest dla Warszawy tym, czym dla Krakowa lajkonik, a dla Wrocławia krasnale

Popieram działania w przestrzeni stolicy, ale, niestety, wciąż są one tymczasowe. Czas odejść od amatorstwa na rzecz prezentacji sztuki trwałej, w tym również monumentalnej. Trzeba zaprosić do współpracy artystów światowej rangi i dać im odpowiednią przestrzeń do działania. Sztuka prezentowana na ulicach nie może klajstrować brudu, krzywych chodników. Ona potrzebuje stałej oprawy i wsparcia. Tu bardzo ważna rola władz miasta. Przecież jeśli Warszawa aspiruje do miana metropolii, to nie może budować swojej tożsamości wokół prowizorycznych działań. Artyści mają prawo oczekiwać wsparcia w postaci na przykład zamówień publicznych na swoje prace. Dla miasta to żaden wydatek. Można o tym pomyśleć przy okazji inwestycji związanych z Euro 2012. To ostatni moment, żeby zobligować architektów, by przy nowych, znaczących budynkach projektowali przestrzeń publiczną z uwzględnieniem miejsca dla sztuki. Tak dzieje się np. w Nowym Jorku.

Rzeźba
Ai Weiwei w Parku Rzeźby na Bródnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Rzeźba
Ponad dwadzieścia XVIII-wiecznych rzeźb. To wszystko do zobaczenia na Wawelu
Rzeźba
Lwowska rzeźba rokokowa: arcydzieła z muzeów Ukrainy na Wawelu
Sztuka
Omenaa Mensah i polskie artystki tworzą nowy rozdział Biennale na Malcie
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Rzeźba
Rzeźby, które przeczą prawom grawitacji. Wystawa w Centrum Olimpijskim PKOl