Prezentacja wschodnich fascynacji Juliana Fałata w Muzeum Manggha to kolejny pokaz z cyklu „Japonizm polski”. Dotyczy większości najważniejszych artystów przełomu XIX i XX wieku: od Wyspiańskiego po Weissa. Cykl ten, nagradzany muzealnymi Sybillami, to prawdziwa wizytówka muzeum i autorski projekt Anny Król. Śledząc kolejne wystawy, możemy się przekonać, jak ważny był to motyw dla polskich twórców.
Ważny, choć przejmowany z drugiej ręki. Polscy moderniści chętnie kupowali, kolekcjonowali japońskie ryciny. Zgodnie
z modą w martwych naturach używali japońskich rekwizytów. Ale woleli patrzeć w stronę Orientu z bezpiecznej perspektywy Europy. Na podróż do ukochanej Japonii nie zdecydował się nawet patron muzeum Feliks Manggha Jasieński.
Do Chin i Japonii w roku 1885 dotarł tylko Julian Fałat. Był to wynik spontanicznej decyzji podjętej na zaproszenie długoletniego przyjaciela Edwarda Simmlera. Historię wyprawy Fałat opisał w pamiętnikach. Wiedział, że chce w Japonii zająć się studiami nad sztuką. „Dla Japonii i Japończyków żywię uwielbienie wprost bezgraniczne” – pisał po latach.
32-letni Fałat był w chwili podróży ukształtowanym artystą, malował krajobrazy, widoki architektury, typy ludowe i portrety, znany był jako malarz scen myśliwskich. Na początku tworzył w konwencji realistycznej, z czasem zbliżył się do impresjonizmu. A jednak dopiero Japonia wydobyła z jego sztuki to, co najlepsze: mistrzowskie operowanie skrótem, kaligraficzną precyzję, szczególną wrażliwość na naturę.