Był indywidualistą, jego twórczość nie mieści się w żadnym nurcie czy ugrupowaniu w powojennej polskiej sztuce. Czerpał inspiracje z różnych źródeł. Jednym z najważniejszych była sztuka Cezanne'a. Przyznawał się do tego otwarcie, gdy w połowie lat 80. malował Górę Świętej Wiktorii w Prowansji. Tę samą, która wielokrotnie powracała w twórczości francuskiego mistrza.
W pejzażach Mierzejewskiego nie ma żadnego zbędnego szczegółu. Natomiast kolor rozmywa się w lekkich zamgleniach, co odrealnia pozornie „fotograficzny" kadr. W te krajobrazy wpisana jest filozoficzna refleksja nad tajemnicą świata. Wśród gór, pól, a najczęściej parków i ogrodów przeważają miękkie, płynne linie wijących się dróg przywodzące na myśl znaki nieskończoności. Bardzo często są to pejzaże niezakłócone obecnością ludzi. Wystarczy drzewo, by wyrazić poczucie samotności.
W pięknych późnych pejzażach częściej pojawiają się ludzkie sylwetki. Najczęściej samego autora, czasem brata Andrzeja i ojca Jacka. Przypominają cienie podążające w nieznane. Poruszający „Pejzaż z człowiekiem" (zarazem autoportret) skłania do refleksji nad sensem życia każdego z nas. Obrazy Mierzejewskiego są osobiste, ale i uniwersalne. Każdy przecież musi się zmierzyć z poczuciem własnego przemijania. Te płótna spowija aura melancholii, która jednak nie osacza mroczną depresją. Zawsze przebija z nich zachwyt nad harmonijnym pięknem natury.
O Jerzym Mierzejewskim (1917–2012) mówi się, że to malarz ciszy i milczenia, co dobrze znających artystę zaskakiwało, bo w swym długim życiu był człowiekiem niesłychanie dynamicznym, wieloletnim profesorem łódzkiej „Filmówki", jej prorektorem, a wcześniej dziekanem Wydziału Operatorskiego i Wydziału Reżyserii. Wykładał rysunek i zagadnienia plastyki w filmie. Kierował studiem eksperymentalnym Semafor. Robił filmy dokumentalne o sztuce. Działał również w Związku Polskich Artystów Plastyków.
Barbara Brus-Malinowska pisze w katalogu, że kiedy zabierał się za malowanie, umiał się odciąć od świata zewnętrznego. Z chwilą zamknięcia drzwi pracowni wkraczał w inną rzeczywistość. Pracował systematycznie, codziennie, zwykle od godziny 10 do 16, niezależnie od tego, czy w Warszawie, holenderskim Haarlem czy w jakimkolwiek innym miejscu Europy lub w Stanach.