Zamieszany w sprawy świata

Zmarł osiem miesięcy temu w wieku 95 lat. Prawie nikt tego nie odnotował. Można powiedzieć – kolejny pech, który prześladował jego sztukę. Bo przecież nie jego samego. Eugeniusz Markowski miał życie godne filmowego scenariusza

Aktualizacja: 23.10.2007 04:52 Publikacja: 22.10.2007 18:44

Zamieszany w sprawy świata

Foto: Galeria Milano

Był świeżo po studiach, zaczął pracować jako scenograf, gdy wybuchła wojna. Natychmiast zaciągnął się do wojska. Po klęsce wrześniowej przedostał się do Włoch. Został tam na wiele lat. Po wyzwoleniu rząd Polski zwrócił się do niego z propozycją zorganizowania w Rzymie placówki dyplomatycznej. Opowiadał: "Praca w dyplomacji była wielką improwizacją, czymś na kształt pracy artystycznej. Trzeba było mieć fantazję, trzeźwość i umiejętność wydawania sądów. Ale artyści to ludzie, którzy chętnie mieszają się w sprawy świata".

W 1950 roku padła kolejna oferta: objęcie placówki w Ottawie, w Kanadzie. Tam najważniejszym dla niego zadaniem stało się sprowadzenie do Polski wawelskich arrasów, zdeponowanych w Quebec. Kanadyjczycy wcale nie chcieli zwrócić skarbu komunistom i zabiegi o nie trwały długo. Ale udało się.

Warto dodać, że on nigdy nie był komunistą! "Co innego kwestia ustroju socjalistycznego, a co innego idee. Równość, sprawiedliwość, unikanie krzywdy ludzkiej były mi zawsze drogie i takie pozostaną", deklarował.

Przez lata Markowskiemu zarzucano brutalizm, naiwizm, aestetyzm i wiele innych wykroczeń przeciwko "prawdziwej sztuce". A on uparcie robił swoje. Całe życie obstawał przy figuracji. W jego przedstawieniach "grali" nadzy ludzie i zwierzęta. Przedstawieni w nieco karykaturalnej, dosadnej i brutalnej formie.

Niespodziewany sukces jego sztuki nadszedł w drugiej połowie lat 80., wraz z modą na figurację w stylu neue wilde. Ale Markowski irytował się, kiedy zaliczano go do nurtu nowej figuracji: "Nie malowałem brutalnych figur po to, żeby gonić za modą. Po prostu taka wydaje mi się prawdziwa natura ludzka. Wszyscy bywamy poddani namiętnościom i zapominamy wówczas o ogładzie".

Artysta miał 57 lat, gdy objął pracownię na warszawskiej ASP. Potem prowadził także zajęcia w poznańskiej akademii. W belferkę wkładał znacznie więcej serca, niż mieli w zwyczaju wieloletni profesorowie. Nie znosił rutyny, wymyślał studentom coraz to nowe zadania. I uczył życia, opowiadając o zachodnim świecie, który w dobie PRL mało komu był znany. Do końca życia nie zapomnę tych nauk –bo miałam szczęście być jego studentką.

Obecne wystawy, pierwsze po jego śmierci, pozwoliły mi na nowo zobaczyć płótna Markowskiego. Zaskakujące wrażenie: przestałam widzieć ich "agresywność" (choć z pewnością nie niosą pogodnej refleksji), za to dostrzegłam ich kompozycyjną harmonijność i warstwę symboliczną. Dostrzegłam związki tego malarstwa ze współczesną psychologią przypominającą o sile i znaczeniu podświadomości, instynktu, niekontrolowanych, intuicyjnych reakcjach.

Gdyby nie deformacje, Markowskiego można by uznać za klasyka. Zawsze miałam takie wrażenie, że ten malarz niczego nie wymyśla, tylko posiłkuje się wierzeniami sprzed tysięcy lat. Bo jego obrazy mówią o prawach ponadreligijnych, ponadpolitycznych, ponadczasowych. Jak Kodeks Hammurabiego, Stary Testament, mity greckie.

Popatrzmy na bodaj najsłynniejszy, często powracający motyw: "Koń". Czerwony, z piekła rodem rumak. Staje na czarnym tle frontem do widza. Parska śmiechem czy demonstruje agresję? Dziwnie uczłowieczony zwierzak, niekiedy uważany za… alter ego autora.

Bohater Markowskiego zawsze pozostaje dwuznaczny. Nawet święty Jerzy walczy u niego nie ze smokiem, lecz – z człowiekiem. Bo tak naprawdę największym zagrożeniem są dla nas ludzie.

"Jesteśmy gatunkiem homo sapiens. Ale są w nas te same instynkty, co w zwierzakach. Zależy mi na uświadomieniu, jak bardzo stajemy się groteskowi, gdy pod wpływem emocji odrzucamy kulturę. Jesteśmy jak nadzy, nie zdając sobie z tego spawy", powtarzał. I miał rację.

Obie wystawy czynne do 7 listopada

Malarz, scenograf, dyplomata, pedagog

Urodzony w Warszawie w 1912 r. Zmarł w lutym 2007 r.

Dyplom w stołecznej ASP w 1938 r. w pracowni prof. Tadeusza Pruszkowskiego. Wlatach 1940 – 1950 chargé d'affaires ambasady polskiej w Rzymie, 1950 – 1955 chargé d'affaires w Kanadzie. 1956 – 1970 dyrektor w Departamencie Współpracy z Zagranicą MKiS. Od 1970 r. profesor malarstwa na ASP w Warszawie i Poznaniu.

Nagrody – 1984 r. Nagroda Krytyki Artystycznej im. Norwida, 1994 r. – nagroda pisma „Exit", 2005 r. – Nagroda Ministra Kultury w dziedzinie sztuk pięknych.

Był świeżo po studiach, zaczął pracować jako scenograf, gdy wybuchła wojna. Natychmiast zaciągnął się do wojska. Po klęsce wrześniowej przedostał się do Włoch. Został tam na wiele lat. Po wyzwoleniu rząd Polski zwrócił się do niego z propozycją zorganizowania w Rzymie placówki dyplomatycznej. Opowiadał: "Praca w dyplomacji była wielką improwizacją, czymś na kształt pracy artystycznej. Trzeba było mieć fantazję, trzeźwość i umiejętność wydawania sądów. Ale artyści to ludzie, którzy chętnie mieszają się w sprawy świata".

Pozostało 86% artykułu
Rzeźba
Ai Weiwei w Parku Rzeźby na Bródnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Rzeźba
Ponad dwadzieścia XVIII-wiecznych rzeźb. To wszystko do zobaczenia na Wawelu
Rzeźba
Lwowska rzeźba rokokowa: arcydzieła z muzeów Ukrainy na Wawelu
Sztuka
Omenaa Mensah i polskie artystki tworzą nowy rozdział Biennale na Malcie
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Rzeźba
Rzeźby, które przeczą prawom grawitacji. Wystawa w Centrum Olimpijskim PKOl