Ponad 80 dzieł wypożyczono głównie z wiedeńskich muzeów. Dzieła tej klasy rzadko kiedy pojawiają się w Polsce – ostatni raz pokaz flamandzkich arcydzieł ze Złotego Wieku odbył się dziesięć lat temu na Zamku Królewskim w Warszawie.
Za artystę, który nadał barokowi kształty, uchodzi Peter Paul Rubens (1577 – 1640). W 1608 roku powrócił do Antwerpii z podróży, podczas której z zapałem studiował włoskich mistrzów, zwłaszcza Tycjana i Veronesego. Z miejsca dostał posadę nadwornego malarza arcyksięstwa Alberta i Izabelli. Z każdym dziełem jego sława rosła; nadchodziły zlecenia z całej Europy. Jak z dumą podkreślał w liście do przyjaciela, nie było takiego malarskiego wyzwania, któremu by nie sprostał.
Przez całe życie sportretował mnóstwo postaci, nie tylko ze społecznego świecznika. Ale najwspanialsze wizerunki pochodzą z ostatnich dwóch dekad jego życia. Najważniejsze wówczas stały się dlań charakter modela i jego profesja, na różne sposoby zaznaczana w konterfekcie. A także efekt naturalności u pozujących, co doskonale mu się udawało. Zwłaszcza gdy miał przed sobą tak wdzięczny obiekt jak Helena Fourment, słynna z urody żona malarza. Nawiasem mówiąc, starszego od niej o 37 lat.
Najbardziej utalentowany uczeń Rubensa Anton van Dyck też specjalizował się w portretach. Daremnie jednak doszukiwać się rubensowskiej witalności i spontaniczności w jego sztuce. To szczyty wykwintu i elegancji, nawet pewnego „zniewieścienia”. Ale za to jaka łatwość malowania! A zamówienia sypały się, gdzie tylko czarujący malarz się pojawił. Najlepsza propozycja nadeszła z Anglii: stanowisko nadwornego portrecisty króla Karola I oraz tytuł szlachecki. Ofertę przyjął, ale ta historia ma smutne zakończenie: Karol I został ścięty, a malarz zmarł w wieku 42 lat, rok po wstąpieniu w małżeński związek…
Ostatni z trzech wielkich antwerpczyków to, jak na tamte czasy długowieczny, Jacob Jordaens. Kolejny wielki talent i odmienna osobowość. Dożył 85 lat, zmarł zaś w 1678 roku, kiedy dla jego miasta kończyły się czasy prosperity.