Po obejrzeniu wideo „Aldona” Piotra Wysockiego wyszłam przygnębiona. 15-minutowy dokument dotyczy transseksualizmu. Przepojony jest bólem. I brakiem akceptacji.
Aldona po kilku zabiegach zmiany płci jest kobietą w 73 procentach. Tę dramatyczną, wymagającą ogromnej siły psychicznej decyzję podjęła samodzielnie – w małym miasteczku, gdzie mieszka, podobnych przypadków dotąd nie było! Od tej pory uchodzi za odmieńca oraz publicznego wroga. Za dnia boi się wytknąć nos za próg, wychodzi tylko po zmierzchu. Nie ma pieniędzy (nikt jej nie zatrudni), własnego mieszkania (żyje kątem w przyzakładowej kanciapie).
Bohaterka szczerze opowiada (większość wyznań słychać z offu) o sobie, o warunkach, w jakich przyszło jej żyć, o tym, jak traktuje partnera. A on? Przychodzi późno do domu, zjada obiad, kładzie się spać. I chrapie… Z banalnych relacji przebija czułość i zaskakująca pogoda ducha. Żadnych pretensji o to, że siedzi całymi dniami samotnie w domu, dba o czystość, kuchnię, kwiaty. Z zachowania – typowa kura domowa, z wyglądu – bardzo męski typ kobiety.
Wysocki sfilmował Aldonę, gdy ubiera się, czesze, nakłada perukę, robi makijaż. Takich scen nie ogląda się na co dzień. Za to często obserwujemy zachowania pokazane w ostatniej sekwencji filmu. Dresiarze przypuszczają brutalny atak na Aldonę, która w towarzystwie autora wideo ośmieliła się wyjść w biały dzień na zakupy.
Dlaczego film (który także startuje na „Hot Docs” – Międzynarodowym Festiwalu Dokumentów w Toronto) pojawił się w Małym Salonie? Pytałam o to komisarza wystawy Sarmena Beglariana.