Dyplom obronił dwa lata później; wkrótce został zatrudniony na warszawskiej ASP. Podróżował, i to daleko, m.in. do Chin. Tego lata przeprowadził się z Zielonej Góry do stolicy; został ojcem. Tyle biografii. A co o sztuce Arkadiusza Ruchomskiego?
Poza wspomnianym Obrazem Roku nie widziałam jego prac. Jednak nagrodzona kompozycja zapadła mi w pamięć, a młody autor zaimponował niezależnością. Toteż czym prędzej pobiegłam na jego pierwszą indywidualną wystawę w Warszawie.
Od wejścia uderzył mnie… zapach ziemi i trawy, bo do galerii wtargnęła natura. Całe wnętrze zostało wyścielone darnią. W głębi rośnie drzewko, ścianę podpiera spory głaz. W takiej scenerii artysta pokazał 13 obiektów z dwóch serii – „Pejzaże otwarte” i „Okrycia”. To dzieła z pogranicza malarstwa, płaskorzeźby i kolażu. Zbite z desek i drewnianych kawałków, tu i ówdzie oklejone płótnem, pokryte rozmaitymi farbami – woskowymi, olejnymi, akrylowymi. Nie mają regularnych kształtów. Słowem, absolutna warsztatowa swoboda.
Starszy cykl dotyczy elementów ubioru. Zaglądamy do męskiej szafy: marynarka, koszula, blezer. Malowane też są po męsku, ekspresyjnie, szerokimi pociągnięciami pędzla. Na pierwszy rzut oka wydają się formami nieprzedstawiającymi, gdyż są puste, bez człowieka w środku. Stoją czy wiszą sztywne, jak porzucone skorupy. Widać ich prawą i lewą stronę; podszewkę, metkę na karku (na jednej pracy przyklejone autentyczne firmowe logo). Oto nasze cielesne „maski”, pod którymi pokazujemy się światu.
Drugi, pejzażowy zestaw technicznie nie różni się od ubraniowego. Też różne materie, ażury, wycięcia. Ale klimat i wymowa – inne. Te prace są jeszcze bardziej umowne, ledwie naszkicowane kilkoma plamami i kreskami. Poetyckie, kontemplacyjne. Oszczędne, zarazem inspirujące. Kojarzą się z pustynią, z niedostępnymi, fantastycznie ukształtowanymi terenami.