W tym, co namalował, jest moc i bezkres. Jego twórczość unosi widza w świat, w którym nie widać brzegu. Podziwiamy potęgę żywiołu i przypominamy sobie baśnie z dzieciństwa, słyszymy echa oper Wagnera czy Brittena.
Żyjący w latach 1817–1900 Iwan Ajwazowski, którego rodzina przeniosła się z Polski na Krym, potrafił malować morze tak naturalistycznie, że gdy obserwujemy obrazy, niemal słyszymy szum fal, stłumiony krzyk mew i odgłosy statków gdzieś daleko, na widnokręgu. Co ciekawe, romantyk o ormiańskich korzeniach rzadko malował te obrazy z natury. Polegał raczej na swojej wyobraźni. Na płótnach widzimy więc ukazaną z wielką precyzją baśń o morzu, w którą wplecione są marzenia artysty.
Morzem pasjonował się od dzieciństwa. Bacznie zgłębiał tajemnicę jego ruchów, obserwując je, czuł się jak zahipnotyzowany. Morze dawało mu spokój i jednocześnie poczucie nieskończoności, silnie pobudzało wyobraźnię. Było czymś fascynującym, tajemniczym i groźnym. Przyglądając mu się, jak każdy człowiek musiał zdawać sobie sprawę z własnej kruchości, samotności i bezbronności wobec żywiołu.
Ajwazowski jest mistrzem nastroju i refleksji, ale też konfliktów i emocjonalnych napięć, z których buduje swój świat.
Petersburską Akademię Sztuk Pięknych ukończył ze złotym medalem. Potem doskonalił swój talent we Włoszech, skąd wrócił jako znakomity europejski marynista. Osiadł w swym rodzinnym mieście na Krymie, gdzie wybudował pracownię-studio, oczywiście nad morzem.