Rozproszona zabudowa, brak koordynacji między budową osiedli a rozwojem służącej mieszkańcom infrastruktury (drogi, usługi, sklepy), ale też nadmierna skala odrolnienia ziemi na cele budowlane i inwestowanie na terenach zagrożonych np. powodziami. To wszystko prowadzi do chaosu przestrzennego. Koszty – co najmniej 84,3 mld zł rocznie – ponoszą mieszkańcy, przedsiębiorcy i państwo, w tym samorządy.
Miliony wuzetek
Najwięcej, bo aż 31,5 mld zł, pochłania obsługa transportowa rozproszonej zabudowy. 20,5 mld zł – to nadmiarowe koszty budowy i utrzymania infrastruktury (m.in. drogi, wodociągi, kanalizacja, wykup gruntów). 12,6 mld zł – wydatki m.in. na ochronę środowiska, koszty zdrowotne, usuwanie skutków klęsk żywiołowych, 10,9 mld zł – nieruchomości (wykup gruntów, roszczenia, mniejsze wpływy z podatków), 8,8 mld zł – m.in. nadmierne wyłączenie terenów z produkcji rolnej.
Koszty podaje Polski Instytut Ekonomiczny (PIE) w raporcie „Społeczno-gospodarcze skutki chaosu przestrzennego", powołując się na analizy kilkunastu instytucji (PAN, uczelnie, GUS, biura planowania) z lat 2016–2018. „Rzeczpospolita" publikuje wnioski z raportu jako pierwsza.
Do chaosu prowadzą m.in. procesy osiedleńcze. W latach 1989–2020 odnotowano w kraju ponad 13 mln przemeldowań. Kolejny powód – nadpodaż gruntów budowlanych. Na terenach przeznaczonych pod budownictwo mieszkaniowe dałoby się osiedlić od 59 mln (wg planów miejscowych) do 135 mln osób (wg studiów gminnych). Dla porównania –roczne saldo migracji to 350–450 tys. osób.