Nie bał się pan, że swoim wystąpieniem 3 maja na UW kogoś obrazi, komuś zaszkodzi?
Rozpatrywanie społecznych i politycznych spostrzeżeń przez pryzmat tego, czy ktoś będzie obrażony, trochę nie ma sensu. Moje wystąpienie miało na celu udzielenie odpowiedzi na pytanie, czego wymagają od nas wyzwania współczesności. Trudno rozmawiać o modernizacji społecznej, która jest czymś naturalnym dla pokolenia 30-, 40-latków, bez uświadomienia sobie, że jest instytucja, która głosi poglądy zupełnie z tym sprzeczne.
Może pana tezy mogłyby skuteczniej dotrzeć do Polaków, gdyby inaczej dobrał pan formę ich wygłoszenia?
Jeśli część Polaków zapoznała się z moimi słowami za pośrednictwem mediów prawicowych, to oczywiście, że mogą mieć wypaczony obraz rzeczywistości. Ale gdybyśmy starali się unikać trudnych tematów z obawy, że ktoś w TVP zmanipuluje i wypaczy nasze słowa, to nie moglibyśmy nic powiedzieć. O kłamstwach nie ma sensu rozmawiać. Media mainstreamowe zainteresowały się moją wypowiedzią dopiero, gdy psychoprawica zrobiła z tego sieczkę na Twitterze.
Dla wielu Polaków Kościół jest ważną instytucją, niektórzy wręcz wymagają, by angażował się w sprawy państwa.