Grzech lekkomyślności

Praca Pawła Zyzaka stała się wygodnym narzędziem do zniszczenia IPN. Ale to może być początek. Ofiarą „moralnej rewolucji” mogą paść także inne niezależne od polityków instytucje – pisze historyk

Aktualizacja: 09.04.2009 08:08 Publikacja: 09.04.2009 01:47

Na temat historii można prezentować wiele mniej lub bardziej uzasadnionych poglądów. Ale to nie dowód, że wszystko jest dozwolone – istnieją bowiem twarde wymogi naukowego warsztatu.

W recenzji-polemice „Histeria zamiast lektury” („Rz”, 2.04.2009) Sławomir Cenckiewicz broni książki Pawła Zyzaka na temat Lecha Wałęsy. Przyznaje, że może zawiera ona wiele błędów i pod wieloma względami wypada blado, to jednak jest „interesującą próbą pierwszej biografii opartej na szerokiej kwerendzie i bogatej literaturze przedmiotu”. To prawda, ale w innych oczywistych sprawach najwyraźniej mój kolega błądzi. A już zupełnie niepotrzebne było pisanie en bloc, że krytycy Pawła Zyzaka jego książki „nie czytali (za gruba), ale komentują”.

[srodtytul]Weryfikował czy nie [/srodtytul]

Sporo miejsca Cenckiewicz poświęca obronie oral history jako metody badawczej. Chyba niepotrzebnie, bo nikt poważny jej nie dyskredytował. Zastrzeżenia dotyczyły przede wszystkim tego, że opierając się na relacjach, autor często nie podejmował należytych działań, by ich treść poddać krytyce i weryfikować.

Innego zdania jest Cenckiewicz, pisząc, że „tam, gdzie było to możliwe, Zyzak starał się potwierdzić te informacje w dokumentach”. Sęk w tym, że nie zawsze się starał, a więc podobne twierdzenie nie jest prawdziwe. Przykładów można podać wiele, ale najbardziej spektakularny dotyczy rzekomego nieślubnego dziecka młodego Wałęsy.

Nie rozstrzygam, czy to prawda, czy nie, bo nie o to tutaj chodzi. Podając takie informacje, autor miał oczywisty obowiązek sprawdzić je w dostępnej dokumentacji, czy to w księgach parafialnych, czy to w urzędzie stanu cywilnego. Ale tego nie zrobił. Jego obecne tłumaczenia w tej sprawie są więc nieprzekonujące.

W ogóle wydaje się, że na temat tego, co można i co trzeba weryfikować, w kilku kwestiach mamy ze Sławomirem Cenckiewiczem odmienne opinie. Mój kolega pisze: „być może bohater książki dobrze zapamiętał czasy, kiedy władze PRL upubliczniały różne fakty z życiorysu Wałęsy oraz jego rodziny, korzystając przy tym z rejestrów sądowych, materiałów prokuratorskich i milicyjnych kartotek. Przykładem tego może być publikacja z »Dziennika Bałtyckiego« (2.02.1984), w której opisano liczne konflikty z prawem członków rodziny Wałęsów.

[wyimek]Widząc, co się działo przy naszej książce „SB a Lech Wałęsa”, Zyzak powinien być wyczulony. Nie chodzi tu wyłącznie o jego skórę, ale o rzeczy znacznie poważniejsze[/wyimek]

Zyzak mógł skorzystać z tamtych gotowych ustaleń, zamiast tego wybrał jednak indywidualne poszukiwania”.

Otóż twierdzę, że Zyzak nie mógł się oprzeć na wspomnianych doniesieniach. Peerelowska propaganda musi być poddawana weryfikacji, bo na termin „gotowe ustalenia” chyba nie zasługuje.

[srodtytul]Kwestia smaku[/srodtytul]

Cenckiewicz broni Zyzaka, twierdząc, że na 54 relacje tylko 13 było anonimowych. Nie wiem, czy wiarygodności pracy naukowej można bronić podobną statystyką. Istotne dla mnie jest to, że w oparciu o nie pada szereg ważnych informacji. Czy zostały one należycie zweryfikowane przez autora?

Nie wiem i mam wątpliwości. Przede wszystkim dlatego, że niektóre informacje podane w książce na podstawie relacji znalazły się w niej wbrew oczywistym, weryfikowanym dokumentami faktom. Tak jak w przypadku opowieści oficera SB Stachowiaka, który bez wątpienia się myli – a raczej jego słowa źle zinterpretował Zyzak – mówiąc o archiwizacji dokumentów TW „Bolek” z 1972 r.

Cenckiewicz dalej pisze: „nie jest też prawdą, że najbardziej pikantne opowieści o młodym Wałęsie, jak te dotyczące chuligańskich wybryków, rażenia kolegów prądem, osadzenia w ośrodku dla trudnej młodzieży, aktywności w komunistycznym Związku Młodzieży Socjalistycznej, stosunkowo wysokiej pozycji w wojsku i pierwszych zawodów miłosnych, pochodzą wyłącznie z ust anonimowych świadków”.

Kłopot w tym, że w tekstach krytycznych na temat książki Zyzaka wskazywano na inne, poważniejsze informacje, które w tym zestawieniu pominięto. Nie chodzi bowiem o zawody miłosne czy przynależność do ZMS. Za anonimowymi, nieweryfikowalnymi dla czytelnika relacjami podano m.in. wielokrotnie już wspominaną historyjkę o sikaniu w kościele do kropielnicy.

Oprócz tego są informacje o atakowaniu ludzi przez młodego Wałęsę nożem (s. 42), rozbijaniu głowy i wybijaniu zębów, bójkach ze sztachetami na zabawach (s. 43) czy napadzie dokonanym w parku na nauczyciela (s. 46). To chyba dużo ważniejsze sprawy niż te, o których wspomina Cenckiewicz. W wypadku niektórych podanych informacji problemem jest nie tylko ich wiarygodność, ale i kwestia smaku.

[srodtytul]Pod warunkiem rzetelności[/srodtytul]

Zresztą pod adresem pracy Pawła Zyzaka zgłaszano szereg rozmaitych zastrzeżeń i nie ograniczały się one do wspomnianych relacji. Pisząc, że krytyka spornej książki „ma niewiele wspólnego z rzeczywistością”, Cenckiewicz pominął szereg innych poważnych uchybień i usterek. Przede wszystkim należy do nich stawianie poważnych sugestii czy hipotez, na które nie ma żadnych dowodów.

Tak jest na przykład z połączeniem dwóch informacji: dotyczącej kupienia samochodu Fiat 126 przez Wałęsę i kwestii tego, że werbując agentów, SB miała obiecywać im także samochody.

W innym fragmencie książki Zyzaka można przeczytać, że poza znanym okresem działalności TW „Bolka” (1970 – 1976) późniejszy przywódca „Solidarności” mógł współpracować z SB od spotkania z dwoma funkcjonariuszami z SB w 1978 r.: „współpraca Wałęsy mogła opierać się na zasadach kontaktu operacyjnego (KO), czyli osoby udzielającej SB informacji niebędącej formalnie zwerbowaną” (s. 159). To za poważna sprawa, żeby pisać o niej bez solidnej podstawy źródłowej. Tym bardziej raczej wbrew treści zachowanych dokumentów. Myślę, że jednego z najlepszych historyków, jakich znam – bez którego nigdy nie byłoby książki „SB a Lech Wałęsa” – nie muszę o tym przekonywać.

W przestrzeni publicznej pojawiły się głosy, że w tej formie i treści książka nie powinna się ukazać. Takie stanowisko oburza Sławomira Cenckiewicza, który tych, którzy tak mówią, dość jednoznacznie porównał do funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa. Chyba nazbyt pochopnie.

Brak zgody na tego rodzaju publikacje nie musi się wiązać z chęcią wprowadzenia cenzury czy tworzenia stref zakazanych. Także historia Wałęsy powinna być obiektem wnikliwych badań naukowych. Ale publikacje, które są ich efektem, muszą powstawać zgodnie z rygorami warsztatu. Muszą być dobrze udokumentowane, wyważone w słowach i sądach, po prostu napisane rzetelnie.

[srodtytul]Frontalny atak[/srodtytul]

Książka „SB a Lech Wałęsa” naszego wspólnego autorstwa stała się obiektem totalnej nagonki jeszcze przed jej ukazaniem. Ale mimo to spokojnie się obroniła, bo była dobrze udokumentowana. Nikt w sposób naukowy nie podważył żadnego z istotnych elementów jej narracji.

Widząc, co się działo przy tej książce, Zyzak powinien być bardzo wyczulony. Nie chodzi tu wyłącznie o jego własną skórę, ale o rzeczy znacznie poważniejsze. Polska to nie jest zwykły liberalny kraj, w którym obowiązują standardy amerykańskiej demokracji. Tu wolność słowa i badań naukowych to wartości kruche i dla wielu niespecjalnie oczywiste. Są tak kruche i wiotkie, że wymagają nadzwyczajnej troskliwości.

Polska to także kraj, w którym w związku z planowanym wydaniem książki rozmaite „autorytety publiczne” (w tym z profesorskimi tytułami) napisały list protestacyjny, a wysocy urzędnicy państwowi sięgali po wyzwiska i pogróżki. W takiej sytuacji każdy błąd czy nieopatrzny ruch może wywołać totalny atak, w którym najbardziej ucierpi polska przestrzeń publiczna i wolność słowa. Znajdą się tacy, którzy zechcą maksymalnie je ograniczyć, w perfidny sposób używając do tego hasła obrony nauki i dobrego imienia Lecha Wałęsy. Tu przecież nie obowiązują żadne kanony logiki czy uczciwości.

Książkę Pawła Zyzaka „podłączono” pod Instytut Pamięci Narodowej, mimo że ten nie miał z nią nic wspólnego, poza tym, iż z niego właśnie wyszła bardzo ostra krytyka tej publikacji. Dziś omawiana praca stała się wygodnym narzędziem do zniszczenia lub przynajmniej zdewastowania IPN.

Ale to może być tylko początek, bo za IPN ofiarą „moralnej rewolucji” może paść szereg innych kadencyjnych urzędników i „za bardzo” niezależnych od polityków instytucji. To poważnie podkopie i tak nie najwyższej jakości polski ład demokratyczny.

[srodtytul]Nie rozumieją, gdzie żyją[/srodtytul]

Paweł Zyzak nadal zachowuje się tak, jakby w ogóle nie rozumiał, gdzie żyje. W jednym z wywiadów na pytanie dotyczące skutków swojej książki dla IPN odpowiedział mniej więcej tak, że mało go to obchodzi: „z niecierpliwością oczekuję na opinie, przede wszystkim historyków, odnoszące się do treści zawartych w książce, wyrażane w sposób umożliwiający zaistnienie konstruktywnej dyskusji”. Postawę taką trudno interpretować inaczej niż jak dowód skrajnego braku odpowiedzialności.

Zyzak może publikować wyniki swoich badań naukowych, bo ma do tego gwarantowane konstytucyjnie prawo. Ale podtrzymuję wyrażoną wcześniej opinię, że w tej formie książka nie powinna być wydana. Wcześniej należało ją solidnie przemyśleć i zweryfikować. Ponieważ tego nie zrobiono, książka przyniosła ogromne szkody, pod wieloma względami cofając cywilizacyjnie Polskę w kierunku standardów Białorusi. Dawno nie słyszałem tak agresywnie wyrażanej chęci rozprawienia się z niewygodnymi naukowcami czy usuwania kadencyjnych organów kierujących niezależnej od polityków instytucji. Za to wszystko Zyzak ponosi sporą winę.

Wydaje mi się, że Sławomir Cenckiewicz może się mylić w jeszcze innej, dość istotnej sprawie. Napisał mianowicie, że o książce Zyzaka wypowiadali się jedynie „premierzy, wicepremierzy, ministrowie, posłowie, publicyści, komentatorzy”. Nie ma więc w tym gronie historyków. Czyżby przegapił mój tekst w „Rzeczpospolitej”?

Nie, często w sposób zawoalowany odnosi się do jego treści i zaczerpnął nawet cytaty. Z tymi „premierami, wicepremierami” etc. wyszła chyba memu koledze jakaś drobna niezręczność. Pomyłka zwykła chyba – tak jak te porównania z SB – bo przecież nie chęć pozbawienia naukowego imprimatur. Ten drugi wariant wydaje mi się tak nieprawdopodobny, że nie przyszedł mi nawet do głowy.

[i]Autor, politolog i historyk, jest wicedyrektorem Biura Lustracyjnego Instytutu Pamięci Narodowej. Opublikował wraz ze Sławomirem Cenckiewiczem książkę „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii”[/i]

Na temat historii można prezentować wiele mniej lub bardziej uzasadnionych poglądów. Ale to nie dowód, że wszystko jest dozwolone – istnieją bowiem twarde wymogi naukowego warsztatu.

W recenzji-polemice „Histeria zamiast lektury” („Rz”, 2.04.2009) Sławomir Cenckiewicz broni książki Pawła Zyzaka na temat Lecha Wałęsy. Przyznaje, że może zawiera ona wiele błędów i pod wieloma względami wypada blado, to jednak jest „interesującą próbą pierwszej biografii opartej na szerokiej kwerendzie i bogatej literaturze przedmiotu”. To prawda, ale w innych oczywistych sprawach najwyraźniej mój kolega błądzi. A już zupełnie niepotrzebne było pisanie en bloc, że krytycy Pawła Zyzaka jego książki „nie czytali (za gruba), ale komentują”.

Pozostało 93% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości