Zawsze po drugiej stronie

Przechwałki Wojciecha Jaruzelskiego, że to on doprowadził do „ujawnienia kłamstwa katyńskiego”, to groteskowa przesada. Całe życie towarzysza generała takiej interpretacji przeczy – pisze historyk

Publikacja: 16.06.2010 00:30

Piotr Gontarczyk

Piotr Gontarczyk

Foto: Fotorzepa, Jak Jakub Ostałowski

W wywiadzie udzielonym Wirtualnej Polsce („Kaczyński to człowiek z charakterem”, 9 czerwca 2010) Wojciech Jaruzelski powiedział o Katyniu: „Może zabrzmi to nieskromnie, ale to ja pierwszy doprowadziłem do ujawnienia i publicznego przedstawienia kulis mordu i jego sprawców – NKWD. Nie było to jednak łatwe – po pięciu latach usilnych starań, w tym rozmów z Michaiłem Gorbaczowem, po powołaniu dwustronnej komisji historyków, 13 kwietnia 1990 r. prezydent Gorbaczow w świetle jupiterów oficjalnie oświadczył, że strona rosyjska ponosi odpowiedzialność za mord, wyraził ubolewanie i przekazał mi teczki ze spisami zamordowanych oficerów”.

[srodtytul]Leninowski monolit[/srodtytul]

Czy Jaruzelski sobie tego życzy czy nie, zbrodnia katyńska nie została ujawniona ani przez niego, ani u schyłku komunizmu. Prawie pół wieku wcześniej całą sprawę wystarczająco roztrąbił aparat propagandowy III Rzeszy. Faktów historycznych nie da się tu zbyt łatwo zmienić, więc dlaczego Jaruzelski wygaduje takie głupstwa?

Nieprzejednani wrogowie towarzysza generała twierdzą, że jak się ma tak fatalny życiorys, to trzeba łapać się wszystkiego, by znaleźć jakiekolwiek zasługi dla Polski. Ale moje badania nad PPR i PZPR wskazują, że taka interpretacja jest wielce dla generała krzywdząca. On naprawdę uważa, że doprowadził do publicznego ujawnienia zbrodni katyńskiej, a wszystko to stało się pod koniec lat 80. Dlaczego?

Ano dlatego, że Jaruzelski tego ujawnienia z 1943 r. nie uznaje. Nie dość przecież, że dokonali tego hitlerowcy, to jeszcze wszystkiemu zaprzeczyły oficjalne komunikaty Sowieckiego Biura Informacyjnego. Dla kogoś takiego jak Jaruzelski, całe dorosłe życie tkwiącego w bagnie orwellowskich miazmatów, prawdą nie jest to, co jest, tylko to, co za nią uznaje partia. Skoro I sekretarz KPZR Gorbaczow w 1990 r. przyznał, że to jednak zbrodnia NKWD, to od tej chwili można to uznawać za prawdę. Ujawnienie zbrodni katyńskiej przez Niemców w 1943 r. przez dziesiątki lat pozostawało nieważne, bo nie miało sankcji politbiura KPZR.

Z punktu widzenia komunistycznej dialektyki pogląd tow. Jaruzelskiego stanowi twardy jak skała, leninowski monolit. W nauce wszakże można próbować z nim polemizować. Ale nie o naukę tutaj chodzi. Kłopot w tym, że zasługi, jakie dziś przypisuje sobie Jaruzelski, nie zgadzają się nawet z historycznym doświadczeniem takiego jak ja, skromnego mieszkańca byłej PRL.

[srodtytul]Z PRL do Polski[/srodtytul]

Kiedy kończył się komunizm, miałem lat mniej więcej dwadzieścia. O Katyniu wiedziałem dużo, bynajmniej nie od gen. Jaruzelskiego. W tej części rodziny, w której się wychowywałem, nie przekazywano z pokolenia na pokolenie niepodległościowych tradycji ani oczywistych prawd o naturze PRL. Matka należała nawet do PZPR.

Wprawdzie od wczesnych lat interesowałem się modelarstwem, a potem czytałem, co się da, na temat historii techniki wojskowej, to jednak do zawodu historyka droga była daleka. Mniej więcej w połowie lat 80. w mieszkaniu mojej koleżanki znalazłem skrzętnie ukrytą książkę, dodatkowo zamaskowaną przez obłożenie w zeszytowe okładki. Kiepski papier i niewyraźny druk; ogólne wrażenie po prostu fatalne.

Pożyczyłem ją chyba tylko dlatego, że o dziwnym znalezisku gospodyni mówiła z niepojętą dla mnie nabożnością. To zapamiętałem chyba na zawsze: tytuł „Dzieje sprawy Katynia”, rok wydania: 1980, autor: Leopold Jerzewski. Już wówczas, mając lat 15 czy 16, widziałem, że coś z tym krajem jest nie tak. Ale lektura znaleziska była dla mnie prawdziwym szokiem. Te orzełki, te otwory w czaszkach, porozkładane na stole kartki pocztowe i rodzinne fotografie…. Proszę wybaczyć górnolotne słowa, ale wszystko stało się dla mnie swoistym katharsis. Próbując to wszystko objąć i zrozumieć, wracałem z peerelowskiego niebytu i powoli stawałem się Polakiem.

[srodtytul]Nie mogłem podziękować[/srodtytul]

Błyskawicznie porzuciłem modelarstwo na rzecz historii i politologii. Nadrabiałem cywilizacyjne zaległości, by w 1991 r. pójść na studia. Dowiedziałem się wtedy, że pod pseudonimem „Leopold Jerzewski” ukrył się prof. Jerzy Łojek, syn jednego z tysięcy oficerów zamordowanych przez NWKD wiosną 1940 r. No i tak, krok za krokiem, dzięki jego książce, zostałem historykiem. Wykonywanie tego zawodu w sposób naturalny kojarzyło mi się z walką, jak w kwestii Katynia, o rzecz absolutnie pierwszorzędną. O prawdę.

Los plącze ludzkie sprawy w sposób naprawdę nieoczekiwany. Po kilkunastu latach za książkę o konspiracyjnej PPR dostałem nagrodę imienia nieżyjącego już prof. Jerzego Łojka. Miałem wówczas zaszczyt poznać i chyba trochę się polubić z żoną Pana Profesora. W każdym razie, kiedy pękły pierwsze lody, opowiedziałem jej o swojej drodze do historii i roli, jaką w niej odegrały „Dzieje sprawy Katynia”. Żałowała, że tego nie da się już Profesorowi opowiedzieć. Ja, że nie mogłem podziękować.

[srodtytul]Bojownicy prawdy[/srodtytul]

W czasie studiów uniwersyteckich moja wiedza o mordzie katyńskim ustawicznie rosła. Jej elementarną częścią stały się informacje o dziesiątkach tych, którzy o prawdę na ten temat walczyli w czasach PRL. Jedni stawiali krzyże, inni pomniki, jeszcze inni „nielegalnie” uczyli historii młode pokolenie Polaków. Ze względów osobistych do najważniejszych „bojowników prawdy” zawsze zaliczałem podziemnych wydawców, którzy w jakimś sensie także odmienili moje życie. Wiedziałem już, że „Dzieje sprawy Katynia” wydało wydawnictwo Głos kierowane przez Antoniego Macierewicza.

Potem z dokumentów SB i opowieści pani Bożeny Łojek poznałem wiele szczegółów represji, jakie spadły na jej męża z powodu działalności opozycyjnej, a także badań historycznych dotyczących Katynia i agresji sowieckiej w 1939 r. Słuchałem, jak 13 grudnia 1981 r. funkcjonariusze SB wyłamali drzwi ich domu i pozorując przeszukanie, celowo dewastowali meble i sprzęty.

Władze zablokowały nadanie mu tytułu profesorskiego i jeszcze w stanie wojennym usunęły z pracy. Potem jeszcze go straszono, zabierano książki i konfiskowano maszynopisy. Niektóre znalazłem potem w archiwum IPN. Moja wiedza wzbogacała się o nazwiska działaczy rozmaitych nurtów opozycji i ludzi pióra, którzy mówili głośno o Katyniu lub nie bali się odprawić mszy za dusze oficerów „zamordowanych wiosną 1940 r. przez NKWD”.

Wielu z tych tysięcy strażników narodowej pamięci szykanowano, wyrzucano z pracy, a nawet wsadzano do więzienia. Inni stawali się obiektem bandyckich napadów podwładnych towarzyszy Kiszczaka i Jaruzelskiego.

[srodtytul]Niedaleko od Katynia[/srodtytul]

Niektórych z tych zasłużonych miałem potem zaszczyt poznać i czasem zamienić z nimi dwa słowa. Tak jak z ks. prałatem Zdzisławem Peszkowskim, kapelanem rodzin katyńskich. Ze wszystkich najbardziej przypadł mi do gustu Stefan Melak: trzeba było mieć sporo ducha i fantazji, żeby w lipcu 1981 r. postawić na Powązkach pierwszy w Polsce – kilkutonowy – pomnik katyński, niemal natychmiast zabrany przez funkcjonariuszy SB Kiszczaka i Jaruzelskiego.

Bardzo wzruszające chwile przeżywałem w czasie prezydentury Lecha Kaczyńskiego, kiedy wielu z tych zasłużonych ludzi otrzymało najwyższe odznaczenia państwowe. Jeden z nich przekonywał mnie wtedy, że to wszystko przesada, bo on nic wielkiego nie zrobił, a podziemie było marginesem.

Odpowiedziałem, że to nieprawda. Że on i jego koledzy zrobili bardzo wiele. Na dowód przywoływałem wyniki badań, które w połowie lat 80 trafiły na biurko gen. Jaruzelskiego. Wynikało z nich, że bodaj 90 procent obywateli wskazywało, że za zbrodnię w Katyniu odpowiedzialni byli Sowieci. Tak wysokich wskaźników świadomości nie udało się osiągnąć w czasach nieco lekceważącej przeszłość i przyszłość naszej III RP.

Potem prawie wszyscy wspomniani: prezydent Kaczyński, pani Bożena Łojek i Stefan Melak, a wraz z nimi wielu innych „strażników narodowej pamięci” (w tym także moich mentorów, współpracowników i przyjaciół), znalazło się na pokładzie samolotu lecącego do Smoleńska. Zginęli niedaleko od Katynia, dopełniając polskie logos i etos.

[srodtytul]Na szkodę Polski[/srodtytul]

Dziś ich dawny prześladowca, tow. Jaruzelski, zgłasza się po laury bohatera. Publicznie utrzymuje, że to on „pierwszy doprowadził do ujawnienia i przedstawienia kulis mordu i jego sprawców – NKWD”. Co go do tego upoważnia? Ano, jak twierdzi, to on zwołał w połowie lat 80. partyjną komisję mająca wyjaśnić tę sprawę. A w efekcie to on w 1990 r., już jako prezydent RP, przyjął pierwszą partię dokumentów katyńskich od Michaiła Gorbaczowa.

Kłopot w tym, że i jedne, i drugie zasługi wydają się dość wątpliwe. Jak najszybsze załatwienie sprawy leżało przede wszystkim w interesie polskich komunistów. Dalsze przemilczanie sprawy lub powielanie kłamstw sowieckiej propagandy w czasach „pieriestrojki” Gorbaczowa tylko ciążyło na wiarygodności systemu. Pozbywając się tego balastu, kierowana przez Jaruzelskiego PZPR miała szansę stać się nieco mniej żałosna i groteskowa. Poza tym przecież, tak jak we wszystkich innych ważniejszych działaniach generała, o tym, co on robi w sprawie Katynia, decydowała Moskwa.

Ale zasługi towarzysza generała są wątpliwe. A w dodatku mają drugą stronę medalu. To człowiek, który większość dorosłego życia działał na szkodę wolnej Polski, rozpoczynając od zwalczania powojennego podziemia – pod sowiecką komendą i ramię w ramię z funkcjonariuszami NWKD – oprawcami oficerów z Katynia. Jaruzelski był też donosicielem Informacji Wojskowej, formacji uznanej przez Sejm RP za organizację zbrodniczą. Potem latami piął się po szczeblach kariery po trupach współobywateli, przy użyciu kosztownych podarków dla „towarzyszy radzieckich” i żenującej służalczości wobec kremlowskich mocodawców.

[srodtytul]Strażnik kłamstwa[/srodtytul]

Jako szef Głównego Zarządu Politycznego WP, potem minister, przewodniczący Rady Państwa, I sekretarz PZPR, towarzysz generał był jednym najważniejszych strażników kłamstwa katyńskiego. To jego policja polityczna nachodziła w domu naukowców i pisarzy, prześladowała niepokornych księży.

To Jaruzelski represjonował lub zmusił do wyjazdu z PRL tysiące działaczy opozycji, podziemnych drukarzy, szkolnych nauczycieli i wielu innych, bezimiennych głosicieli prawdy. To wreszcie bezpieczniacy towarzysza generała zabrali z Powązek pomnik postawiony z inicjatywy Stefana Melaka i 13 grudnia 1981 r. demolowali mieszkanie prof. Łojka. Gdzie więc jest prawdziwe miejsce Wojciecha Jaruzelskiego w historii walki o prawdę na temat zbrodni katyńskiej?

Przechwałki byłego dyktatora o „ujawnieniu kłamstwa katyńskiego” to groteskowa przesada. Całe życie tow. generała takiej interpretacji przeczy. W dość ekskluzywnym gronie strażników pamięci formatu prof. Łojka, ks. Peszkowskiego czy Stefana Melaka (o pochowanym na Wawelu Lechu Kaczyńskim nawet nie wspomnę) i tak się Jaruzelski nie zmieści. Bo zawsze był po tej drugiej stronie. Dokładnie tam, gdzie wiosną 1940 r. stali funkcjonariusze NKWD, a potem Informacja Wojskowa, bezpieka i ZOMO.

[i]Autor pracuje w IPN. Artykuł jest wyrazem jego osobistych poglądów.[/i]

W wywiadzie udzielonym Wirtualnej Polsce („Kaczyński to człowiek z charakterem”, 9 czerwca 2010) Wojciech Jaruzelski powiedział o Katyniu: „Może zabrzmi to nieskromnie, ale to ja pierwszy doprowadziłem do ujawnienia i publicznego przedstawienia kulis mordu i jego sprawców – NKWD. Nie było to jednak łatwe – po pięciu latach usilnych starań, w tym rozmów z Michaiłem Gorbaczowem, po powołaniu dwustronnej komisji historyków, 13 kwietnia 1990 r. prezydent Gorbaczow w świetle jupiterów oficjalnie oświadczył, że strona rosyjska ponosi odpowiedzialność za mord, wyraził ubolewanie i przekazał mi teczki ze spisami zamordowanych oficerów”.

Pozostało jeszcze 95% artykułu
Publicystyka
Zuzanna Dąbrowska: Mieszkanie Nawrockiego, czyli zemsta sztabowców
Publicystyka
Marius Dragomir: Wszyscy wrogowie Viktora Orbána
Publicystyka
Kazimierz Groblewski: Sztaby wyborcze przed dylematem, czy już spuszczać bomby na rywali
Publicystyka
Jędrzej Bielecki: Karol Nawrocki w Białym Domu. Niedźwiedzia przysługa Donalda Trumpa
analizy
Likwidacja „Niepodległej” była błędem. W Dzień Flagi improwizujemy
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku