Był on znakomitym żołnierzem, ale fatalnym politykiem. Niestety, niewiele się w życiu nawojował, a dużo napolitykował. W 1920 roku, stojąc na czele 5. Armii, swoim błyskotliwym dowodzeniem w dużej mierze przyczynił się do przepędzenia bolszewików spod Warszawy.
Zapowiadająca się wspaniale kariera zwichnięta została dwa lata później, gdy uczyniono go premierem. Zrodziła się w nim wówczas ambicja, która przekraczała jego możliwości. Już przed wojną jego kontakty z rządem Francji ocierały się o działalność agenturalną, a gdy dzięki paryskim protektorom udało mu się w 1939 roku, po klęsce wrześniowej, przechwycić władzę, do głosu doszły najgorsze cechy jego charakteru. Próżność, dziecinna naiwność, pamiętliwość (sposób, w jaki potraktował we Francji piłsudczyków, do dziś budzi zażenowanie), a przede wszystkim brak samodzielności.
Cat-Mackiewicz nazywał go bluszczem, który nie potrafi prowadzić samodzielnej polityki, oplatając się wokół potężniejszego partnera. Frankofilia, a następnie churchillofilia Sikorskiego rzeczywiście przekraczały granice zdrowego rozsądku.
Nieszczęściem tego człowieka było to, że zamiast armii miał w ręku rząd. Najlepszy dowód to wznowiona właśnie „Przyszła wojna”, znakomita książka napisana przez Sikorskiego w 1934 roku. To dzieło iście profetyczne. Sikorski nie tylko był przekonany, że wojna prędzej czy później wybuchnie. Podkreślał również, że w przeciwieństwie do wielkiej wojny (1914 – 1918) będzie to konflikt szybki, ruchomy, w którym decydującą rolę odegrają jednostki pancerne i lotnictwo.
Książka Sikorskiego została przetłumaczona na wiele języków, była uważnie studiowana i dyskutowana w kołach wojskowych w całej Europie: Francji, Związku Sowieckim, Wielkiej Brytanii czy Niemczech. Wszędzie, tylko nie w Polsce.