Przez wieki w czasach biedy, nędzy, kryzysu, niepewności względną stabilizację, a przy okazji społeczny szacunek, gwarantował wybór kariery wojskowej lub kościelnej.
Ta stendhalowska alternatywa, jeśli wziąć pod uwagę kwestie materialne, jest aktualna i w czasach współczesnych, choć ani mundur, ani sutanna już nie dają dawnego prestiżu.
Można przypuszczać, że większość współczesnych nastolatek nawet nie rozumie znaczenia uroczego powiedzonka w stylu retro: „za mundurem panny sznurem". A gdyby zrozumiała, to mogłoby je ono tylko rozśmieszyć. Cóż, skoro – jak przekonują nas rządzący – Polska sąsiaduje ze wszystkich stron z krajami, które nieba chciałyby jej przychylić, to armia staje się dla państwa tylko zbędnym balastem. Normalne więc, że panny już dawno przestały oglądać się na ulicach za rogatywkami.
Tym bardziej że owe rogatywki, a choćby i mniej galowe, i mniej rzucające się w oczy części umundurowania, coraz trudniej na polskich ulicach dostrzec. Odnosi się wrażenie, że resztki polskiej armii, których obecnemu rządowi nie udało się jeszcze zlikwidować, nie chcą drażnić współobywateli, a tym bardziej przedstawicieli władz – swoim widokiem. Natychmiast po służbie ze wstydem zdejmują mundury i z ulgą przebierają się w cywilne łaszki.