Gmyz nie zgadza się z publicystami TOK FM, którzy przekonywali dziś, że sprawa sędziego z Gdańska to "pojedynczy wybryk":
Zapewne takich przypadków jest o wiele więcej, dlatego, że problem polskiego sądownictwa polega na tym, że sądy nie są wbrew zapisom ustaw niezawisłe, lecz bardzo często zależne są od lokalnych układów; środowisk politycznych, biznesowych, a czasem też kościelnych. To jest coś, co nazywamy sitwami; a dotyczyć to może nawet tak dużego ośrodka jak trójmiasto, gdzie elity dobrze się znają. Problem polega na tym, że nie wybudowano czegoś na wzór amerykańskiego muru separacji. Nie do pomyślenia jest przenikanie się światów władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej; u nas niestety regułą jest, że sądy czy prokuratorzy mimo oznak niezawisłości, są zależni od władzy lokalnej. Polega to na tym, że czasami zdarza się, że czasami burmistrz czy prezydent tego miasta wynajmuje prokuraturze budynek na ich potrzeby po preferencyjnych stawkach i rodzi się pewnego rodzaju zależność. Trzeba zdać sobie sprawę, że kondycja finansowa sądów i prokuratur zależy bezpośrednio od organów władzy wykonawczej, a pośrednio, poprzez ustawy i niektóre prawa, od ustawodawczej, jak na przykład zwolnienie sędziego, z czego zresztą teraz – słusznie – chce skorzystać Jarosław Gowin.
Publicysta komentuje także sposób w jaki opinia publiczna dowiedziała się o sprawie:
Jestem przekonany, że metoda prowokacji dziennikarskiej jest w niektórych momentach dopuszczalna, choć sam jej nigdy nie stosowałem. Uważam, że tego typu metoda to absolutna ostateczność – gdy informacji nie da się zdobyć w inny sposób. To jest trochę analogiczna dyskusja do tematu prowokacji, jakie stosowała CBA. W mojej opinii dobrze jest, jeżeli istnieje mechanizm, który pozwala w jakiś sposób kontrolować rządzących czy środowiska sędziowskie, ale jestem przekonany, że po tego typu działania powinniśmy sięgać w ostateczności.
Według Gmyza należy przeprowadzić dogłębną lustrację sądu: