Rz: W ubiegłym tygodniu w oparciu o informacje przekazane przez Edwarda Snowdena ujawnił pan w „Le Monde" skalę amerykańskich podsłuchów we Francji. W kolejnych dniach skandal objął wszystkie pozostałe duże kraje Unii Europejskiej – Niemcy, Włochy, Hiszpanię, Wielką Brytanię. Poza jednym – Polską. Nasz kraj Amerykanów nie interesuje?
Opracowaliśmy mapę intensywności działań amerykańskiego wywiadu. Polska jest na niej zaznaczona ciemnozielonym kolorem, co oznacza, że skala podsłuchów jest stosunkowo niewielka, powiedzmy 5–10 mln zarejestrowanych sygnałów głosowych i elektronicznych miesięczne. Dla porównania Amerykanie takich sygnałów we Francji przechwytują ponad 70 mln. W przypadku Polski to są jednak tylko ogólne oceny, bo Glenn Greenwald, któremu Snowden przekazał całość swojej dokumentacji, na razie nie dotarł do dokumentów dotyczących waszego kraju.
Dlaczego?
Przede wszystkim z powodów praktycznych. Opracowanie tak ogromnej masy dokumentów jest niezwykle czasochłonne. To zajmie lata. Po wtóre ich publikacja odbywa się zgodnie z precyzyjnie ustalonym planem, który ma pobudzić opinię publiczną w poszczególnych krajach do zastanowienia się, czy działania Amerykanów są uzasadnione, czy nie łamią reguł demokracji.
Wśród przywódców 35 krajów świata, których telefony komórkowe były bezpośrednio podsłuchiwane, nie ma więc Donalda Tuska?