Rosyjska okupacja Krymu jest spoko. Nikt nikogo nie zabija, ludzie żyją normalnie, żołnierze co prawda chodzą po mieście, ale są niezwykle uprzejmi. I stanowią atrakcję turystyczną. Taki przekaz - na przekór "zakłamanym zachodnim mediom" - daje publicysta "Nie" Maciej Wiśniowski czytelnikom "Głosu Rosji". Sielankowy nastrój krymskiej stolicy - Symferopola - dał się odczuć naszemu bohaterowi już po wyjściu z samolotu.
Z samolotu na piechotę przeszedłem do budynku dworca, o tej porze pustego i zimnego. Choć tutaj oczekiwałem drobiazgowej kontroli i ostrych pytań ludzi z bronią i w mundurach: kto, po co i dlaczego? Pies z kulawą nogą nie zwrócił na mnie uwagi. Żadnej kontroli bagażu, ani dokumentów. Na hali przylotów po chwili zostałem sam w oczekiwaniu na zamówiony transport. Po chwili wyszedłem przed budynek, żeby choć zobaczyć licznych uzbrojonych mężczyzn w mundurach bez dystynkcji. Nikogo. Wróciłem do hali. Wreszcie doczekałem się zainteresowania: kwadratowy człowiek z czerwona opaską na rękawie szedł energicznie w moją stronę. Oho, myślę, zaraz będę miał kłopoty. - Najmocniej przepraszam, czy Pan na kogoś czeka?
- Czekam na samochód.
- Bardzo mi przykro i proszę o wybaczenie ale czy nie mógłby Pan wyświadczyć mi tej łaski i przenieść się do sąsiedniej hali wylotów, w której też może Pan wygodnie poczekać? Po prostu musimy zamknąć halę na noc. Jeszcze raz proszę o wybaczenie.
Potem jest jeszcze lepiej, bo żołnierze lokalnej samoobrony okazują się służyć jako atrakcja turystyczna.