Ukraina otrzyma od MFW nawet 18 mld dolarów pomocy finansowej, pod warunkiem, że przeprowadzi pewne reformy gospodarcze, m.in. ograniczy sferę budżetową, uwolni kurs hrywny i zmniejszy subsydiowanie energii. Czy te reformy i ta pomoc wystarczą, by uczynić z Ukrainy normalną gospodarkę rynkową?
Reformy są Ukrainie niezbędne. Stosunek wydatków budżetowych do wartości PKB sięga tam około 50 proc., a więc jest jeszcze wyższy niż w Polsce, a nawet niż w dużo zamożniejszych Niemczech. Na Ukrainie same emerytury pochłaniają 18 proc. PKB, i to nie dlatego, że są wysokie, tylko dlatego, że wiek emerytalny jest niski. Ukraiński budżet obciążają też duże subsydia do gazu i ciepła kupowanego przez gospodarstwa domowe. Te dopłaty przyczyniają się do wzrostu importu gazu przez Ukrainę i w efekcie zwiększają jej uzależnienie od Rosji. Z tego można i należy wyjść.
Problem polega na tym, że ograniczenie subsydiów może spowodować niezadowolenie społeczne, co byłoby dobrym argumentem dla Rosji, aby „chronić" Ukrainę przed proeuropejskim kursem.
To prawda. Dlatego program nowego rządu nie powinien się sprowadzać tylko do usuwania subsydiów. To byłoby ryzykowne, bo stwarzałoby Rosji okazję do destabilizowania sytuacji na wschodzie Ukrainy. Sądzę, że program władz powinien być szeroki i zawierać przede wszystkim takie elementy, które będą miały polityczny i gospodarczy sens zarazem. Chodzi przede wszystkim o naprawę państwa. To muszą być działania, które będą przemawiały do ludzi na wschodniej i na zachodniej Ukrainie, ale też nie zrażą wszystkich oligarchów. Nowe władze nie mogą walczyć na wszystkich frontach.
Czy realizm polityczny, który pan proponuje, nie zablokuje potrzebnych reform?