Grób Osterwy, grób teatru - felieton Anny Kozickiej-Kołaczkowskiej

Brak śladu, widomego znaku ich istnienia na grobie Osterwy ukazuje tych ludzi w prawdziwym świetle.

Publikacja: 02.11.2014 07:23

Anna Kozicka–Kołaczkowska

Anna Kozicka–Kołaczkowska

Foto: archiwum prywatne

Rankiem Dnia Wszystkich Świętych tego roku na grobie Juliusza Osterwy tlił się jeszcze samotny znicz zapalony poprzedniego wieczoru. Ode mnie.

Cmentarz na tajemniczym wzgórzu krakowskiego Salwatora od lat nie zwiększa liczby kwater. Mimo to, wciąż odwiedzają go tłumy i oblepiają kramy funebralnego biznesu. Jak wieki temu, handluje się tu również krakowskim, tureckim miodkiem w celofanowych tutkach. Ekskluzywny salon Salwatorskiego Cmentarza staje się także sceną celebrytów, frymarczących osobistą sławą. Z poświęceniem, acz jakże zaszczytnie, zbierają oni cudze pieniądze.

Wracałam w dół aleją starych drzew ku osiadłemu na brzegu Wisły klasztorowi norbertanek.

Na grobie Juliusza Osterwy ktoś położył cieniutki wianuszek z sośniny o średnicy około dwudziestu centymetrów, bez jednego kwiatka. Za dychę, góra kilkanaście złotych. Może upleciony samodzielnie przez jakąś wierną duszę. Wyciągnąwszy wciśnięty weń kawałek fioletowej wstążki ujrzałam na niej złocony napis i jęknęłam ze zdumienia. Była to kokardka z zapasów ZASP -u z dedykacją na wypadek odejścia drogich kolegów. Dar Związku Artystów Scen Polskich. I choć tym razem zastałam grób Osterwy w lepszym niż zwykle stanie, to mimo wszystko, kolejny raz opuszczałam salwatorskie wzgórze jak żałosny wygnaniec. Jak Lot uchodzący z miasta zagłady.

Nade mną unosiło się widmo ludzika, skrywającego czaszkę w wełnianej czapeczce, zastygłego w geście uniesionej ręki z palcem wskazującym i symbolicznym. „Won!"-rozkazywał w mojej pamięci ludzik ze sceny narodowego teatru rzuconego mu na zatracenie. W skandaliczny pacht. Symboliczna karykaturalność jego postaci i prostactwo gestu nie zmieniają faktu, że to jego jest na wierzchu. Nawet najgorszy, oprotestowany, antykulturowy spektakl „Do Damaszku" idzie z jego woli nadal, a w nagrodę za pohańbienie tradycji narodowego teatru i upadek jego wysokiej kultury państwo obsypuje teatr i podległych mu wyrobników apanażami i laurami. To naturalne, że nikogo z obwołujących się tego typu artystami nie obchodzi grób Juliusza Osterwy.

Grób Osterwy niepokoił mnie od dawna. Prosta, zniszczona, kamienna płyta zdobna w wyblakły, chiński wazonik, z położonymi na niej płasko literami modą szczęśliwców, pewnych, że sławne nazwisko nie potrzebuje żadnych objaśnień. Tak było rok temu, tak było jeszcze w czerwcu. W listopadzie płytę znalazłam odczyszczoną, z niewielką, dodatkową tablicą z czarnego marmuru u wezgłowia. Napis na niej podaje współczesnym profanom już wprost do wiadomości, kto zacz pod nim leży: „Juliusz Osterwa, Aktor, reżyser, twórca teatru Reduta, ur. 23.VI,1885 zm. 10.05.1947".

Jednak wianuszek od drogich kolegów, który nie kosztował wiele więcej niż dychę nie daje mi spokoju. Skromny i jeden jedyny na setki, a może i tysiące osób elity kultury. W mieście i w miejscu, które sam Osterwa wybrał sobie na wieczność. Juliusz Osterwa, czyli najwybitniejszy, polski aktor, na którego spuściźnie umościło się tak wielu choćby tylko profesorów państwowej szkoły teatralnej, gdyż był on w Krakowie pierwszym jej twórcą i rektorem. Na zapomnienie skazany tak szybko, choć to jeszcze u niego w końcu, jako pierwszego po wojnie dyrektora, terminował w Teatrze Słowackiego młody lwowiak Adam Hanuszkiewicz.

Trudno pojąć, jak to jest możliwie, że przynajmniej paru następców Osterwy w szkole lub teatrze nie złoży się dziś po dwie dyszki, albo i po tysiaku ze swoich na godniejszy siebie wianuszek. Nie znalazł się ani jeden taki, który przyszedłby z wieńcem choćby anonimowo, z doklejonymi wąsami, z potrzeby serca i umysłu. Boć artysta. Król ducha. Królowa. Elita. Z elity, która akurat w Krakowie przyszykowała już ochotnie, z braku miejsca na Wawelu i Skałce, nowy, narodowy panteon pod pretekstem urządzenia go dla Mrożka.

Czego tacy mogą nauczyć swoich, biednych studentów, którzy garną się do szkoły z marzeniem o sztuce? Dlaczego dotąd nie przyprowadzili ich na grób Osterwy, czemu nie ma tam śladu ich wspólnej czci i pamięci? Może oni naprawdę sądzą, że młodzi, wychowani w nieświadomości, bez szacunku dla tradycji, bez jej ciekawości i wyższych potrzeb, bez poczucia przynależności do łańcucha pokoleń kultury złożą się kiedyś na wieniec dla nich w ich mrożkowskim panteonie. Zapalą znicz, gdy zbraknie starania, lub możliwości rodziny.

Dzieło Osterwy, a zwłaszcza powołanie przez niego pierwszego, polskiego laboratorium sztuki stało się jednym ze źródeł, punktem wyjścia i inspiracją badań światowej sławy teoretyka teatru Jerzego Grotowskiego. Jest do dziś punktem odniesienia i tematem prac Instytutu Grotowskiego we Wrocławiu, a przez to świadectwem dyletanctwa zarzutów o archaiczności legatu Osterwy. Twierdzę, że to Osterwa powinien być patronem krakowskiej szkoły teatralnej. Jakkolwiek Ludwik Solski był aktorem wybitnym, zasłużonym, ale przecież tak w Warszawie, jak w Wilnie, we Lwowie, czy w Krakowie nie mieliśmy nad Juliusza Osterwę – giganta półwiecza polskiego teatru i idola publiczności.

Ideą romantycznego posłannictwa teatru, sposobem odczuwania i interpretacji wielkiego, polskiego repertuaru niezbicie porywał on ze sceny młodego Karola Wojtyłę, był dla niego wzorem artysty. Jest prawdopodobne, że obaj spotkali się osobiście podczas kursów dykcji i wymowy dla księży krakowskich, którym Osterwa poświęcił się w latach okupacji. To ta polska szkoła sztuki słowa zaowocowała i uwiodła po latach, oczarowała tłumy świata. Bardzo brakuje jej następcom Jan Pawła II.

Wspólnikiem kompromitacji środowisk kultury objawionej tak jaskrawo w dzień pierwszego listopada jest, oczywiście, ministerstwo, czyli państwo. Fakt ten nie retuszuje jednak, ani nie poprawia oceny indywidualnej, każdej z osobna postawy osób ochoczo wpisujących się w poczet artystów. Brak śladu, widomego znaku ich istnienia na grobie Osterwy demaskuje i ukazuje tych ludzi w prawdziwym świetle. Takich śladów brak zresztą także na pobliskim grobowcu Karola Frycza – wybitnego scenografa i reżysera.

„Panu Juliuszowi Osterwie, niezrównanemu artyście i reżyserowi, autor" – Stefan Żeromski już w roku 1919 zadedykował w ten sposób dramat „Ponad śnieg bielszy się stanę" grany potem przez zespół Osterwy w całej Polsce z niebywałym sukcesem. W roku 1923, na otwarcie warszawskiej „Reduty", Żeromski napisał dla Osterwy sztukę „Uciekła mi przepióreczka" z rolą Przełęckiego, która stała się niemal alter ego aktora, symbolem i obiektem kultu. „Bo takie są moje obyczaje..." – dumna riposta pozornego bon vivanta Przełęckiego weszła do potocznego języka. Niszczy on swą miłość, karierę, sławę i własne, dobre imię dla zasad i szczerej idei pracy dla narodu.

Czym żyją dzisiejsi komedianci? „Blondyni są mniej namiętni"- wstąpiwszy na stację benzynową mimochodem złowiłam okiem perłę umysłu podwójnego rektora krakowskiej PWST z okładki kolorowego magazynu.

 

Publicystyka
Kazimierz Groblewski: Sztaby wyborcze przed dylematem, czy już spuszczać bomby na rywali
Publicystyka
Jędrzej Bielecki: Karol Nawrocki w Białym Domu. Niedźwiedzia przysługa Donalda Trumpa
analizy
Likwidacja „Niepodległej” była błędem. W Dzień Flagi improwizujemy
Publicystyka
Roman Kuźniar: 100 dni Donalda Trumpa – imperializm bez misji
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Publicystyka
Weekend straconych szans – PiS przejmuje inicjatywę w kampanii prezydenckiej?
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne