Tomasz Krzyżak: Pozbawmy wójta jego dworu

Na samorządowej mapie Polski bez trudu da się znaleźć takie miejsca, w których rządzący nie mają właściwie żadnej konkurencji, bo rady zdominowali przedstawiciele jednej opcji.

Aktualizacja: 19.11.2014 07:14 Publikacja: 19.11.2014 01:00

Tomasz Krzyżak: Pozbawmy wójta jego dworu

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała Waldemar Kompała

W ponad 2,5 tysiącu gmin Polacy już po raz siódmy wybrali nowe władze. W dużej części – szczególnie mniejszych miejscowości do 20 tys. mieszkańców – niewiele się zmieniło. Ci sami wójtowie bądź burmistrzowie będą rządzili kolejną kadencję, a rady gmin przeszły jedynie delikatny lifting.

Na samorządowej mapie Polski bez trudu da się znaleźć takie miejsca, w których rządzący nie mają właściwie żadnej konkurencji, bo rady zdominowali przedstawiciele jednej opcji. W tych miejscowościach wójt jest właściwie udzielnym księciem. Rządy sprawuje otoczony dworem posłusznych radnych i urzędników.

Kilka dni temu prof. Jerzy Stępień, współtwórca reformy samorządowej, stwierdził, że w Polsce nie można mówić o jakimkolwiek samorządzie. Jego zdaniem zachodnioeuropejski standard cywilizacyjny fundamentu demokracji Polacy zamienili w samodzierżawie. To doprowadziło do nepotyzmu, stworzyło w gminach wiele wzajemnie powiązanych układów, które nie są zainteresowane zmianą. A dużą część społeczeństwa zniechęciło do jakiegokolwiek zaangażowania się w działalność samorządu, bo przecież i tak będzie, jak było.

Inny z twórców reformy samorządu, prof. Jerzy Regulski, na łamach „Rzeczpospolitej" zauważył zaś, że w gminach zakłócona została zasada podziału władzy na ustawodawczą i wykonawczą, bo znalazła się ona w tych samych rękach. Czyich? Oczywiście wójta.

Obaj profesorowie, popierani dziś także przez licznych polityków, wskazują, że winę za to w dużej mierze ponosi wprowadzona w wyborach w 2002 roku zasada bezpośredniego wyboru wójta bądź burmistrza. Wybrani wówczas włodarze uniezależnili się od rad, które straciły nad nimi kontrolę.

Przed 2002 rokiem radni mieli bowiem do dyspozycji kilka narzędzi pozwalających na przywołanie krnąbrnego wójta do porządku. Mogli nie udzielić mu np. absolutorium, co było równoznaczne z wnioskiem o odwołanie. Dziś brak absolutorium nie powoduje żadnych skutków prawnych. A rada może najwyżej podjąć uchwałę o przeprowadzeniu referendum w sprawie odwołania. Jego wynik zazwyczaj łatwo przewidzieć.

W skrajnych przypadkach bezpośrednie wybory i umocnienie pozycji wójta  doprowadziły do tego, iż niektórzy włodarze uznali, że rada jest im do niczego niepotrzebna, i przestali pojawiać się na jej posiedzeniach.

Przed wyborami powrócił pomysł wprowadzenia kadencyjności. Podparto go sondażami. Okazało się, że 59 proc. badanych przez CBOS jest za ograniczeniem liczby kadencji wójtów, burmistrzów i prezydentów miast do dwóch lub trzech.

Sęk w tym, że nie odmieni to w żaden sposób samorządu. A w wielu przypadkach tylko mu zaszkodzi. Wśród będących od lat u władzy są przecież tacy, którzy rządzą naprawdę dobrze. Samorząd da się jednak częściowo wyleczyć, likwidując przynajmniej tzw. układ lub, jak kto woli, dwór wójta. A mechanizm jego powstawania jest niezwykle prosty.

Prawo zakazuje łączenia funkcji radnego z posadą dyrektora bądź kierownika jednostki administracyjnej podległej wójtowi. Radnym nie może zostać zatem szef miejskiej spółki wodociągowej czy dyrektor szkoły. Ale nikt nie zabrania startu głównemu księgowemu w spółce lub nauczycielowi historii. Wójtowi podlegają nie bezpośrednio, lecz pośrednio, co nie zmienia faktu, że są opłacani z budżetu, którym tenże zarządza. I konia z rzędem temu, kto odważy się mieć odmienne niż wójt zdanie na sesji rady.

Podobnie rzecz ma się z sołtysami, którzy za udział w pracach rady pobierają diety. Większość z nich otrzymuje dodatkowe wynagrodzenia, roznosząc w imieniu gminy decyzje podatkowe. Są zatem w jakimś stopniu uzależnieni od wójta. Gdy jednocześnie zostają radnymi, potęguje to patologie.

To nie gołosłowie. W jednej z podwarszawskich gmin po niedzielnych wyborach w 15-osobowej radzie znalazło się aż dziewięciu radnych w różnym stopniu uzależnionych od wójta. Mamy i głównego księgowego w miejskiej spółce, kilku nauczycieli i paru sołtysów. Dwór, który nie jest zainteresowany zmianą władzy. Z opinią owej grupy liczą się stojący w hierarchii nieco niżej.

A tam są pracownicy urzędu gminy, szkół i innych jednostek samorządu (paradoksalnie, dyrektor szkoły w tej hierarchii stoi niżej  od sprzątaczki w jego placówce,  która jest radną!). W sumie ok. 500 osób, ale razem z rodzinami grupa powiększy się do 2 tys. W niewielkiej gminie, w której prawo głosu ma ok. 7 tys. osób, a tylko połowa chodzi na wybory (tak było w niedzielę), ta grupa ma głos decydujący. Samorządność w tym wypadku to po prostu fikcja.

Jak temu zaradzić? Wprowadźmy ustawowy zakaz kandydowania do rady osób nawet pośrednio zależnych od wójta. Brak zależności między radnym a wójtem to sytuacja najbardziej przejrzysta.

W ponad 2,5 tysiącu gmin Polacy już po raz siódmy wybrali nowe władze. W dużej części – szczególnie mniejszych miejscowości do 20 tys. mieszkańców – niewiele się zmieniło. Ci sami wójtowie bądź burmistrzowie będą rządzili kolejną kadencję, a rady gmin przeszły jedynie delikatny lifting.

Na samorządowej mapie Polski bez trudu da się znaleźć takie miejsca, w których rządzący nie mają właściwie żadnej konkurencji, bo rady zdominowali przedstawiciele jednej opcji. W tych miejscowościach wójt jest właściwie udzielnym księciem. Rządy sprawuje otoczony dworem posłusznych radnych i urzędników.

Pozostało 87% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości