Już wtedy mieliśmy poczucie, że nawet jeśli kiedyś ten upiorny ustrój upadnie, prawdziwym wyzwaniem będzie zmiana mentalności społecznej.
Homo sovieticus, jak nazwał go ksiądz Józef Tischner, był człowiekiem nieufnym, pełnym roszczeń wobec świata, a jednocześnie bezradnym i etycznie zdemoralizowanym. Świat był dla niego źródłem zagrożeń, nie identyfikował się ani z państwem, ani ze społecznością. Władzę dzierżyli „oni", wrogie, represyjne i obce państwo zmuszało do ciągłego „kombinowania". Jedyną enklawą były cztery ściany własnego mieszkania i krąg najbliższych krewnych. Pamiętajmy jednak, że były to czasy, kiedy syn donosił na ojca, a żony szpiegowały swych mężów, jako agentura Służby Bezpieczeństwa. Zaufanie zawsze więc podszyte było lękiem.
Minęło 25 lat i całe pokolenie nie zna już tamtych wydarzeń, ale duch homo sovieticus pozostał i wciąż zatruwa nasze życie zbiorowe oraz indywidualne... Jak sprawić, aby obywatelskość stała się sposobem myślenia, a troska o to, jaką Polskę pozostawimy naszych wnukom, przejawiała się w codziennym współdziałaniu? Wokół jakich wartości budować wspólnotę?
Właściwie nic nam nie sprzyja. Różnimy się zarówno wartościami, jak i postawami. Negatywnie recenzujemy rzeczywistość, choć – jak wynika z opublikowanej właśnie „Diagnozy społecznej" prof. Czapińskiego – nasz poziom zadowolenia z życia ciągle rośnie. Jesteśmy coraz bardziej usatysfakcjonowani ekonomicznie, ale uważamy, że Polska jest w ruinie. Mamy poczucie, że sukces zależy wyłącznie od nas samych, ale oczekujemy od instytucji państwowych zwiększenia opieki socjalnej. Chcemy konkurencji i odgórnie ustalanych cen! Wolności gospodarczej i ustalenia limitów, cen minimalnych i maksymalnych, cenzury oraz totalnej prewencji państwa, z karą śmieci włącznie. Mamy się za naród liberalny i tolerancyjny, jednocześnie wyznając poglądy skrajnie konserwatywne i ksenofobiczne.
Co może sprawić, że będziemy chcieli i potrafili, pomimo tych animozji, tworzyć wspólnotę? Z tysiąca pomysłów i recept, z setek analiz, sugestii i modeli społecznych wybrałem jedną myśl, która jako socjologowi, coachowi i sportowcowi wydaje mi się pierwszoplanowa. W przestrzeni publicznej nie komunikujemy dostatecznie wyraźnie, jakie korzyści, nie tylko psychologiczne, może osiągnąć jednostka poprzez grę we wspólnej drużynie – narodzie? Korzyści te muszą być jasne dla wszystkich członków zespołu. Wyobraźmy sobie mecz, w którym bramkarz nie wie, jaką pełni funkcję lub nie zna reguł gry. Ktoś mu powiedział tylko, że ma łapać piłkę, gdy poleci w jego stronę. Wielu z nas jest w podobnej sytuacji – nie identyfikujemy się z drużyną, nie znamy lub nie respektujemy reguł gry.