Zacznijmy od siebie

Czas moich studiów – socjologii na Uniwersytecie Warszawskim – przypadł na stan wojenny. Wielokrotnie dyskutowaliśmy wtedy na temat zmian w naszym kraju.

Publikacja: 04.10.2015 22:11

Maciej Bennewicz

Maciej Bennewicz

Foto: Rzeczpospolita

Już wtedy mieliśmy poczucie, że nawet jeśli kiedyś ten upiorny ustrój upadnie, prawdziwym wyzwaniem będzie zmiana mentalności społecznej.

Homo sovieticus, jak nazwał go ksiądz Józef Tischner, był człowiekiem nieufnym, pełnym roszczeń wobec świata, a jednocześnie bezradnym i etycznie zdemoralizowanym. Świat był dla niego źródłem zagrożeń, nie identyfikował się ani z państwem, ani ze społecznością. Władzę dzierżyli „oni", wrogie, represyjne i obce państwo zmuszało do ciągłego „kombinowania". Jedyną enklawą były cztery ściany własnego mieszkania i krąg najbliższych krewnych. Pamiętajmy jednak, że były to czasy, kiedy syn donosił na ojca, a żony szpiegowały swych mężów, jako agentura Służby Bezpieczeństwa. Zaufanie zawsze więc podszyte było lękiem.

Minęło 25 lat i całe pokolenie nie zna już tamtych wydarzeń, ale duch homo sovieticus pozostał i wciąż zatruwa nasze życie zbiorowe oraz indywidualne... Jak sprawić, aby obywatelskość stała się sposobem myślenia, a troska o to, jaką Polskę pozostawimy naszych wnukom, przejawiała się w codziennym współdziałaniu? Wokół jakich wartości budować wspólnotę?

Właściwie nic nam nie sprzyja. Różnimy się zarówno wartościami, jak i postawami. Negatywnie recenzujemy rzeczywistość, choć – jak wynika z opublikowanej właśnie „Diagnozy społecznej" prof. Czapińskiego – nasz poziom zadowolenia z życia ciągle rośnie. Jesteśmy coraz bardziej usatysfakcjonowani ekonomicznie, ale uważamy, że Polska jest w ruinie. Mamy poczucie, że sukces zależy wyłącznie od nas samych, ale oczekujemy od instytucji państwowych zwiększenia opieki socjalnej. Chcemy konkurencji i odgórnie ustalanych cen! Wolności gospodarczej i ustalenia limitów, cen minimalnych i maksymalnych, cenzury oraz totalnej prewencji państwa, z karą śmieci włącznie. Mamy się za naród liberalny i tolerancyjny, jednocześnie wyznając poglądy skrajnie konserwatywne i ksenofobiczne.

Co może sprawić, że będziemy chcieli i potrafili, pomimo tych animozji, tworzyć wspólnotę? Z tysiąca pomysłów i recept, z setek analiz, sugestii i modeli społecznych wybrałem jedną myśl, która jako socjologowi, coachowi i sportowcowi wydaje mi się pierwszoplanowa. W przestrzeni publicznej nie komunikujemy dostatecznie wyraźnie, jakie korzyści, nie tylko psychologiczne, może osiągnąć jednostka poprzez grę we wspólnej drużynie – narodzie? Korzyści te muszą być jasne dla wszystkich członków zespołu. Wyobraźmy sobie mecz, w którym bramkarz nie wie, jaką pełni funkcję lub nie zna reguł gry. Ktoś mu powiedział tylko, że ma łapać piłkę, gdy poleci w jego stronę. Wielu z nas jest w podobnej sytuacji – nie identyfikujemy się z drużyną, nie znamy lub nie respektujemy reguł gry.

Musimy codziennie zadawać sobie pytania: Czy pamiętasz, w jakiej drużynie grasz? O co to toczy się gra? Jaką w niej pełnisz rolę? Zmiany zacznijmy od siebie, pamiętając o dwóch, tylko z pozoru banalnych, zasadach. Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe, czyli lekcja empatii i wspólnoty. Warto ją wdrażać, począwszy od wspólnoty kierowców na drodze, a skończywszy na mieszkańcach bloku, osiedla i gminy. Nie zajeżdżaj drogi, nie wymuszaj, bądź przyjazny, zachowuj się tak, jak oczekujesz tego od innych.

Szanuj drugiego człowieka tak, jak sam chciałbyś być szanowany. Weź pod uwagę drugą osobę, zauważaj drobne rzeczy, zbyt głośny telewizor, pieszego, który próbuje wejść na jezdnię, kierowcę, który włącza się do ruchu.

W życiu jest jak w sporcie: dziś grasz w przeciwnej drużynie, ale jutro możesz stanąć na boisku ręka w rękę z dawnym rywalem. Zacznij zauważać innych, jak biegacze, którzy pozdrawiają się na trasie, jak kolarze i turyści na szlaku. Te proste gesty mają kolosalne znaczenie, bez nich nie sposób realizować górnolotnych wartości. Wzajemność uczy empatii, empatia uczy szacunku, a na nim może zakorzenić się wspólnota. Wspólnota umożliwia współdziałanie, które sprzyja grupowym korzyściom, w których również jednostkowy gracz znajduje osobiste pożytki.

Autor jest trenerem, coachem, dyrektorem rozwoju w Norman Benett Group

Już wtedy mieliśmy poczucie, że nawet jeśli kiedyś ten upiorny ustrój upadnie, prawdziwym wyzwaniem będzie zmiana mentalności społecznej.

Homo sovieticus, jak nazwał go ksiądz Józef Tischner, był człowiekiem nieufnym, pełnym roszczeń wobec świata, a jednocześnie bezradnym i etycznie zdemoralizowanym. Świat był dla niego źródłem zagrożeń, nie identyfikował się ani z państwem, ani ze społecznością. Władzę dzierżyli „oni", wrogie, represyjne i obce państwo zmuszało do ciągłego „kombinowania". Jedyną enklawą były cztery ściany własnego mieszkania i krąg najbliższych krewnych. Pamiętajmy jednak, że były to czasy, kiedy syn donosił na ojca, a żony szpiegowały swych mężów, jako agentura Służby Bezpieczeństwa. Zaufanie zawsze więc podszyte było lękiem.

Pozostało 80% artykułu

Ten artykuł przeczytasz z aktywną subskrypcją rp.pl

Zyskaj dostęp do ekskluzywnych treści najbardziej opiniotwórczego medium w Polsce

Na bieżąco o tym, co ważne w kraju i na świecie. Rzetelne informacje, różne perspektywy, komentarze i opinie. Artykuły z Rzeczpospolitej i wydania magazynowego Plus Minus.

analizy
Rafał Trzaskowski stawia na bezpieczeństwo, KO ogłosi kandydata na początku grudnia
Publicystyka
Bogusław Chrabota: Ursula von der Leyen proponuje „pisizm” w sprawie funduszy regionalnych
Publicystyka
Roman Kuźniar: Gen. Kukuła zabiera nas na wojnę, ale nie wiadomo, z kim i gdzie
Publicystyka
Michał Szułdrzyński: Jaka będzie „Rzeczpospolita”
Publicystyka
Marek A. Cichocki: Nastała epoka wojen, pozostało tylko wypatrywać konfliktu między USA a Chinami