Oficjalnie nie można usłyszeć prawie niczego. Nieoficjalnie, dla odmiany, cały zestaw znanych już priorytetów – od ratowania kopalń po uszczelnianie systemu podatkowego, wprowadzenie finansowego wsparcia dla rodzin, a nawet ratowanie już nieco zapomnianych frankowiczów.
I to jest jakoś naturalne, trudno wymagać od zwycięskiej partii szczegółów planu działania kilkadziesiąt godzin po wyborach. Nie wiemy jeszcze nawet do końca, jak będzie wyglądał nowy Sejm, nie mówiąc już o składzie rządu i obsadzie ministerstw. Słowem, nie wiemy nawet, kto się czym będzie zajmował. W dodatku duża część posunięć zaproponowanych w kampanii – nie wnikając w kwestię ich jakości i skutków – jest dosyć trudna do wprowadzenia od strony technicznej. Samo tylko uszczelnianie poboru podatków według pomysłów PiS wymaga budowy gigantycznych baz danych. A to z kolei – oprócz stworzenia samego systemu informatycznego – przejścia przez pełne i czasochłonne procedury przetargowe. O kosztach już nie wspominając.
Tyle że Prawo i Sprawiedliwość szybko może wpaść w pułapkę swojego sukcesu, ściśle rzecz ujmując, niesłychanie skutecznej kampanii wyborczej. Jasne, że przed wyborami pojawiają się zwykle zestawy obietnic, o których po jakimś czasie nikt nie pamięta. Jednak przed tymi wyborami została przekroczona masa krytyczna. Obietnic było co niemiara, towarzyszyły im zapowiedzi skuteczności i sprawności działania. I jak w tych warunkach powiedzieć wyborcom, że rozwiązania dotyczące górnictwa zostaną wdrożone na przykład dopiero w ciągu dwóch lat?
PiS, żeby nie stracić wiarygodności, musi teraz przekonać Polaków do racjonalności swoich działań po wyborach. Życie przecież nie znosi próżni. Zwłaszcza po takiej kampanii.