Zdumiewa na przykład fakt, że Beata Szydło będzie pewnie zmuszona wycofać się ze swojej jedynej personalnej deklaracji z czasów kampanii wyborczej. Przypomnijmy, gdy media zaczęły cytować wypowiedzi Antoniego Macierewicza z podróży po USA, Szydło ogłosiła, że „najbardziej prawdopodobnym" kandydatem na stanowisko szefa MON w jej rządzie jest Jarosław Gowin. Dziś już wiemy, że najprawdopodobniej to jednak Macierewicz pokieruje ministerstwem odpowiedzialnym za nasze bezpieczeństwo.
To nie tylko złamanie obietnicy, lecz także całkowita zmiana retoryki z czasu kampanii wyborczej. Skuteczna kampania, której twarzą była Szydło, zapowiadała przejście PiS na pozycje bardziej umiarkowane i centrowe. Tymczasem obecność w rządzie Antoniego Macierewicza czy Zbigniewa Ziobry kojarzy się ze wszystkim, tylko nie z politycznym umiarkowaniem. Dlatego też PiS musi sobie zdawać sprawę z tego, że dla sporej grupy centrowych wyborców (szacowanej nawet na 10 proc.) takie kandydatury są jak lodowaty prysznic.
Giełda nazwisk to jedno, najważniejsze jest jednak to, co ten rząd będzie robił. W programie PiS jest sporo obietnic, na których realizację czekają zarówno zwykli obywatele, jak i przedsiębiorcy. Pomysł uszczelnienia systemu podatkowego czy obniżenie danin dla mniejszych firm to ważne zadania. PiS obiecał też wsparcie polityki prorodzinnej kosztownym dodatkiem 500 zł na dziecko. Polska nie może sobie pozwolić na marnowanie czasu w sprawach demografii. Warto się więc spierać o to, jak zachęcać Polaków do posiadania dzieci i jak robić to skutecznie, nie rujnując przy tym równowagi finansów publicznych. Jak sprawić, by polska gospodarka dalej była konkurencyjna nie wyłącznie dzięki niskim płacom. Jak usprawnić kulejący system opieki zdrowotnej. Warto się też spierać o to, jak unowocześniać armię i rozsądnie wydawać przeznaczone na nią miliardy złotych.
Roszady personalne, owszem, są ważne, ale program stokroć ważniejszy. I to z niego przede wszystkim powinien być rozliczany nowy rząd.