Kilka dni temu w telewizyjnym programie Tomasza Lisa publicysta „Krytyki Politycznej" Cezary Michalski, nawiązując do słów Muńka Staszczyka, skonstatował z ubolewaniem, że żyjemy w kraju, w którym „Hitler i Stalin zrobili co swoje", czyli III RP nie jest – tak jak II RP – kolorową, wielokulturową rzeczywistością, ale spadkiem po PRL – zgrzebnym państwem jednego, zglajszachtowanego narodu. Opinia ta padła w kontekście sporu o Marsz Niepodległości i jego hasło: „Polska dla Polaków".
Historycznie rzecz ujmując, Michalski ma rację. Ale to nie oznacza, że wbrew narracji, którą serwuje z jednej strony nowa lewica, a z drugiej – liberalny salon, można tę barwną przeszłość reanimować, tyle że w roli Żydów i Ukraińców tym razem wystąpią geje i muzułmanie. Nie, zróżnicowania kulturowego nie odtwarza się za pomocą polityki imigracyjnej narzucanej przez obce państwa (nawet sojusznicze) czy ideologii tolerancji narzucanej przez instytucje międzynarodowe. Wtedy bowiem takie zabiegi stają się inżynierią społeczną.
W gruncie rzeczy, czy to się komuś podoba czy nie, Polska w obecnym kształcie jest realizacją wizji kreślonych przez Dmowskiego. Tak, wciąż żyjemy w państwie jednolitym etnicznie – nie takim, o którym bajają romantycy zapatrzeni w jagiellońskie namiętności podtrzymywane przez tradycję piłsudczykowską. Wschodnie rubieże II RP zostały już całkowicie zdepolonizowane.
Dlatego tak bardzo potrzeba dziś refleksji właśnie nad intelektualnym dziedzictwem Dmowskiego, które jest własnością nie tylko różnych sekciarskich środowisk odwołujących się do endecji i, szerzej patrząc, nie tylko prawicy, ale wszystkich Polaków. Trzeba się mierzyć z wyzwaniami Polski realnej, a nie idealnej. Muzułmański uchodźca z Syrii nie zastąpi międzywojennego żydowskiego sklepikarza.