Kiedyś pół żartem, pół serio powiedziałem, że zmiana politycznych obyczajów w Polsce musi się zacząć, od surowej penalizacji pewnych słów. „Obywatel, który innego obywatela nazywa zdrajcą, bez dowodów, które prowadzą do wyroku sądowego, traci prawa obywatelskie na lat 5”. Albo: „Kto innemu Polakowi chce odebrać prawo nazywania się Polakiem, traci polskie obywatelstwo na lat 7”. Albo coś dla katolików na wzór polityki antydopingowej u sportowców: „Polityk przyłapany na wykroczeniu przeciw ósmemu przykazaniu traci na trzy miesiące prawo występowania w mediach. Przy drugiej wpadce na rok, przy trzeciej na 3 lata, a po czwartej traci na zawsze prawo używania Internetu i smartfona”. Dla zapominalskich przypominam, że ósme przykazanie brzmi: „Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu”. Proszę wyobrazić sobie, jak wyglądałaby obecna kampania wyborcza, gdyby te trzy proste zasady wprowadzić w życie.
Istnieje oczywiście niebezpieczeństwo, że większość partii nie miałaby żadnych kandydatów w niektórych okręgach, ale jak wiadomo, polityka to ostatni obszar życia publicznego, w którym panuje zupełny i nieregulowany darwinizm, więc karierowicze i ogarnięci manią wielkości przywódcy narodu in spe szybko by się dostosowali i nauczyli, że wzbudzanie nienawiści i kłamstwa nie popłaca.
„Po nas choćby potop” podstawową zasadą myślenia politycznego w Polsce
Ale oczywiście nic takiego się nie dzieje, więc jesteśmy w trakcie kampanii, przy której katastrofa demograficzna to małe miki. Eliminując inaczej myślących z polskiej wspólnoty, zlikwidujemy się znacznie szybciej i skuteczniej niż przez brak nowych urodzeń. Jeśli bowiem brać na serio wypowiedzi kilkudziesięciu czołowych polskich polityków partii rządzącej, w tym prezydenta, premiera i szefa PiS, to w ciągu zaledwie trzech pierwszych dni wyświetlania filmu „Zielona granica” ze wspólnoty ubyło nam 137 tys. obywateli. Czyli bardzo możliwe, że nasz naród z racji tylko jednego filmu skurczy się o jakieś 1,5 mln.
Czytaj więcej
Kilka tygodni temu GUS opublikował prognozę demograficzną dla Polski na rok 2060. Prognoza jest zatrważająca i zapewne dlatego nie zajęła się nią ani jedna, ani druga największa partia polityczna.
Polską polityką zaczyna rządzić paranoja. A podstawową zasadą myślenia politycznego staje się: „po nas choćby Potop”. Na przykład dla odebrania nieco głosów Konfederacji rząd rozpętał antyukraińską histerię, która w błyskawicznym tempie niweczy międzynarodowe zdobycze polskiego państwa z racji zachowania społeczeństwa i rządu w obliczu inwazji rosyjskich faszystów na Ukrainę. Swoje oczywiście dokłada sama Ukraina, która nagle zachowuje się wobec polskiego rządu jak rząd wobec opozycji – tzn. jeździ prętem po klatce. Zarówno ataki Zełenskiego na polski rząd, jak i pomijanie go przy podziękowaniach wyglądają na chwile pomroczności jasnej, podobnie jak oklaskiwanie esesmana w Kanadzie. Wytłumaczyć to może nasza wspólna przeszłość historyczna – przecież wojna z Kozakami też była manifestacją genu samozagłady dla obu stron – Rzeczpospolita wyszła niezmiernie osłabiona, a Kozacy Chmielnickiego trafili pod but Moskwy i utracili wszelkie prawa i swobody, jakie mieli w Rzeczypospolitej.