Jan Cipiur: Wielka koalicja minimum

Po tysiąckroć błędne jest przekonanie, że nasze „słuszne” poglądy podzielają niemal wszyscy inni.

Publikacja: 22.02.2023 03:00

Dzisiejsza opozycja jest różnokolorowa. Nawet gdyby udało się ubrać ją w strój jednobarwny, to byłob

Dzisiejsza opozycja jest różnokolorowa. Nawet gdyby udało się ubrać ją w strój jednobarwny, to byłoby to coś szaroburego, zniechęcającego dużą część potencjalnych wyborców.

Foto: PAP/Tomasz Gzell

Nie trzeba być przeciwnikiem władzy, żeby dostrzec pleśń na ideach, rdzę na porzuconej stępce, puste place w miejsce milionów mieszkań. W ogłoszonym właśnie przez „The Economist” indeksie nasza demokracja mieści się w grupie „wadliwych”. W rankingu tygodnika jesteśmy na 47. miejscu w świecie, 15 miejsc za Botswaną.

Łatwo powiedzieć: zmieńmy rząd. Opozycja jest podzielona, więc dominuje przekonanie, że należy ją przed wyborami skleić – najlepiej wszystkie cztery główne części w jeden silny obóz z jedną listą kandydatów do Sejmu, po to, aby zgarnąć premię wypłacaną w systemie d’Hondta.

Czytaj więcej

W sondażu CBOS PiS z najlepszym wynikiem od pół roku

Nie uważam tego podejścia za słuszne i sądzę, że mało z tego wyjdzie. Przede wszystkim ze względu na partykularne interesy polityczno-osobiste, których obecności komentatorzy optujący za zjednoczeniem starają się nie brać pod uwagę.

Zwolennicy „wielkiej koalicji” nie uwzględniają, że istnienie wielu partii jest odzwierciedleniem realnych różnic w zapatrywaniach, poglądach i systemach wartości. Nie wszyscy wyborcy przejawiają identyczną wrażliwość na nieprzestrzeganie demokracji. Są też tacy, którzy wiedzą z własnego doświadczenia, że są jednak wśród sędziów czarne owce, choć z reguły nie tam, gdzie widzą ich harcownicy z pałami.

Dzisiejsza opozycja jest różnokolorowa. Nawet gdyby udało się ubrać ją w strój jednobarwny, to byłoby to coś szaroburego, zniechęcającego dużą część potencjalnych wyborców.

Gdyby wszakże wbrew znakom na niebie i ziemi doszło do ułożenia jednej listy przez opozycję na modłę tradycyjną, wygrania wyborów i uzyskania większości w Sejmie, to najdalej po kilku kwartałach zacząłby się jej rozpad dyktowany różnicami ideologicznymi, sporami o te czy inne rozwiązania, interesem politycznym, ale też zwykłą prywatą i nieodpowiedzialnością. Polskę czekałby chaos.

Czytaj więcej

Michał Kolanko: Zbliża się koniec prekampanii

Uważam zatem, że „wielka koalicja” to złe rozwiązanie. Na podorędziu jest wszakże podejście, które nazwać można „wielką koalicją minus”. Jego jądrem byłoby zawarcie żelaznego porozumienia ustalającego cele, zasady i metody sprawowania władzy przez następne cztery lata. W ujęciu minimalistycznym byłby to surowy, przynajmniej czteroletni pakt o nieagresji, który w zależności od rozwoju sytuacji mógłby wchodzić na etapy intensywniejszej współpracy. Zaznaczyć trzeba, że w polityce nie ma niczego „żelaznego”, i to jest najsłabszy punkt tej propozycji. Ale cuda w polityce też mogą się zdarzyć.

Byłaby to koalicja z dwoma celami: „po pierwsze, nie szkodzić” i po wtóre, „załatwić jak najpilniej pilne sprawy”. Zasadniczą cechą byłoby powstrzymanie się partnerów od forsowania swoich kluczowych poglądów ideologicznych. Nowa kadencja parlamentarna nie zaznaczyłaby się zatem (choć niekoniecznie) wielkimi dziełami, rewolucyjnymi zmianami i wiekopomnymi reformami. Trzeba dać podzielonemu narodowi chwilę oddechu i szansę nie tyle na forsowny marsz, ile raczej wartki spacer w kierunkach naznaczonych dużymi różnicami w postrzeganiu spraw. Znamy te różnice. Jest kilka fundamentalnych, a drobniejszych całe worki.

Taka „wyrozumowana” koalicja zajmowałaby się więc tylko tym, na co jest pełna zgoda wszystkich uczestników. Lista spraw jest tak długa, że wymienię tylko kilka, chyba najważniejszych.

- Przywrócenie reguł demokracji i budowa sprawnego systemu poszanowania konstytucji i ustaw. Przegląd aktów prawnych po 2015 roku pod kątem łamania zasad stanowienia prawa i praworządności.
- Odwrócenie skutków „reform” w wymiarze sprawiedliwości, ponowne ułożenie relacji z Brukselą i odzyskanie przez Polskę roli unijno-twórczej w miejsce roli unijno-zabójczej.
- Porządkowanie ekscesów polityki społecznej, tj. zmniejszanie lub eliminacja pomocy finansowej dla nie potrzebujących i zwiększenie jej zakresu i wysokości dla rodzin najbiedniejszych oraz dla osób niepełnosprawnych i ich opiekunów.
- Podobne podejście w edukacji i ochronie zdrowia – tworzenie przedpola do ewentualnych późniejszych, szeroko lub szerzej zakrojonych zmian.
- Powrót do tzw. kompromisu aborcyjnego, niezaostrzanie dyskusji na tematy „genderowe”, spełnienie cywilnoprawnych postulatów środowisk LBGT, z wyłączeniem prawa do małżeństw w rozumieniu kodeksowym.
- Niepodnoszenie podatków dochodowych i składek, rozmontowanie obecnego układu kadrowego w SSP, uchwalenie ustawy o zasadach wyboru władz SSP i prawach ich niepaństwowych akcjonariuszy.
- Podążanie w stronę równowagi budżetowej, oddanie spraw polityki monetarnej i fiskalnej fachowcom z mainstreamu, wykluczając zarówno zwolenników nowej polityki monetarnej, jak i ortodoksów neoliberalizmu.
- Konsekwentna rozbudowa „zielonych” źródeł energii.
- Transparentna (tj. z podaniem ustaleń) „lustracja” kadrowa w mediach publicznych.
- Przegląd relacji finansowych państwa z Kościołem.

I tak dalej, et cetera, and so on, und so weiter…

Czytaj więcej

Aleksander Hall: Wyborcom należy się alternatywa

Propozycja stonowanego okresu przejściowego po szoku ostatnich ośmiu lat nie jest rejteradą, jest przykładem, jak unikać niszczącego „rozpoznania bojem”. Kraj trawiony jest przez nowotwór, a raka nie leczy się jednym tylko cięciem, bez mnóstwa leków i terapii.

Na drodze ku powszechnej szczęśliwości trzeba mieć na uwadze, że po tysiąckroć błędne jest przekonanie, że nasze „słuszne” poglądy podzielają niemal wszyscy inni. Niechby zatem politycy wrócili na chwilę do szkoły i przerobili raz jeszcze najmniejszy wspólny mianownik. Rozwiązanie nie jest gładkie, natychmiast powstałby problem list wyborczych – kto, gdzie i na którym miejscu. Potem, kto premierem, a kto tylko wojewodą. Na te kłopoty rada byłaby się znalazła. Ale przyjdzie na nią czas – gdy wybieramy się na skok, najpierw forsujemy drzwi do banku i dopiero potem zabieramy się za kasę.

Jan Cipiur

Autor jest ekonomistą i publicystą

Nie trzeba być przeciwnikiem władzy, żeby dostrzec pleśń na ideach, rdzę na porzuconej stępce, puste place w miejsce milionów mieszkań. W ogłoszonym właśnie przez „The Economist” indeksie nasza demokracja mieści się w grupie „wadliwych”. W rankingu tygodnika jesteśmy na 47. miejscu w świecie, 15 miejsc za Botswaną.

Łatwo powiedzieć: zmieńmy rząd. Opozycja jest podzielona, więc dominuje przekonanie, że należy ją przed wyborami skleić – najlepiej wszystkie cztery główne części w jeden silny obóz z jedną listą kandydatów do Sejmu, po to, aby zgarnąć premię wypłacaną w systemie d’Hondta.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Artur Bartkiewicz: Wybory do Parlamentu Europejskiego. Dlaczego tym razem Lewicy miałoby się udać?
Publicystyka
Roman Kuźniar: Czy rząd da się wpuścić w atomowe maliny?
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?