Janusz Reiter: Przesłanie dla Europy

Po raz trzeci Polska awansowała do roli czołowego sojusznika USA

Publikacja: 15.02.2023 03:00

Janusz Reiter: Przesłanie dla Europy

Foto: PAP/Abaca

Dla amerykańskich prezydentów odwiedzających Europę w czasach zimnej wojny ulubionym miejscem do składania ważnych deklaracji politycznych dotyczących całego kontynentu, a zwłaszcza jego wschodniej części, był Berlin Zachodni. Tam John F. Kennedy wygłosił w 1963 roku słynne przemówienie zawierające pamiętne zdanie „Ich bin ein Berliner” (Jestem berlińczykiem). W 1987 roku Ronald Reagan niemniej emocjonalnie skierował na Wschód słowa: „Mr. Gorbatschev, tear down the wall ! (Panie Gorbaczow, niech pan zburzy ten mur). W 2023 roku Warszawa jest miejscem, z którego prezydent Joe Biden najprawdopodobniej wygłosi do Europy, a szczególnie jej wschodniej części, orędzie dla kontynentu, na którym toczy się już nie zimna, ale gorąca, krwawa wojna. W obu przypadkach, Berlina i Warszawy, wybór był nie tylko geograficzny, ale przede wszystkim polityczny i symboliczny.

Berlin bez żalu pożegnał się ze swą symboliczną rolą. Warszawa musi ją bez triumfalizmu zaakceptować. Ta zmiana ról pokazuje, jak się zmieniła Europa. Bycie państwem „frontowym” nie jest przywilejem. Jest ciężarem, ale też zobowiązaniem. Polska musi udźwignąć ciężar i pokazać, że potrafi sprostać zobowiązaniu. Zamiast popadać w zadowolenie z własnej ważności, warto się zastanowić, co z tej nowej roli dla nas wynika.

W historii pozimnowojennej Rzeczypospolitej jest to czwarte „rendez vous” z Ameryką w polityce międzynarodowej. Każde z trzech minionych było inne niż to obecne, ale każde z nich zasługuje na uważne przemyślenie.

Czytaj więcej

Kirby: Joe Biden chce osobiście podziękować prezydentowi Dudzie i Polakom

W 1989 roku Polska wkroczyła do polityki światowej pozornie zupełnie nieprzygotowana do tej roli. Gospodarczo zrujnowana, przez cztery dziesięciolecia pozbawiona suwerennej myśli państwowej i narzędzi uprawiania polityki, nagle stała się dla Waszyngtonu partnerem w wielkiej grze o przyszłość Europy. Polska, przy wszystkich swoich słabościach, miała wizję własnej przyszłości, siłę płynącą z wiary w wartości, o które walczyła, i zaufanie, bez naiwnych złudzeń, do świata zachodniego, którego częścią chciała się stać. Ten optymizm imponował Amerykanom. Waszyngton dostrzegł w niej państwo, którego sukces może się przyczynić do pokojowego przekształcenia Europy na skalę porównywalną z tymi zmianami, które wcześniej przyniosły dobrobyt i bezpieczeństwo jej zachodniej części. Przy całej nierówności sił było to partnerstwo oparte na wspólnych interesach i wartościach.

Tym, którzy tego nie pamiętają, trzeba przypomnieć, że hasłem, które oddawało ówczesny nastrój i wyrażało cele polskiej polityki, był wówczas „powrót do Europy“. Polska nie oddawała się w opiekę światowemu mocarstwu po drugiej stronie Atlantyku, ale proponowała mu współpracę w jednoczeniu Europy, które Ameryka promowała przez cały okres zimnej wojny. I dlatego Waszyngton nie tylko pomógł nam w otwarciu drzwi do NATO, ale i zachęcał do przystąpienia do Unii Europejskiej.

W 2002 roku Polska pojawiła się na radarach amerykańskiej polityki w sytuacji pozornie atrakcyjnej, ale w istocie kłopotliwej. Prezydent G.W. Bush zaprosił ją do sojuszu w wojnie przeciwko reżymowi Saddama Husajna w Iraku. Była to propozycja „nie do odrzucenia”. Mocarstwo, od którego zwykle Polska oczekiwała pomocy, zwróciło się do niej o wsparcie. Tradycyjni sojusznicy Ameryki, Francja i Niemcy, odmówili udziału w wojnie. Akcje Polski poszły szybko w górę, ale cena za ich wzrost okazała się wysoka. Polska zdobyła wprawdzie militarne doświadczenie u boku Ameryki, ale zamiast udziału w spodziewanym zwycięstwie dostała udział w jednej z największych porażek Ameryki XX wieku.

Po raz trzeci Warszawa awansowała do roli czołowego sojusznika Stanów Zjednoczonych w Europie po dojściu do władzy Donalda Trumpa. Im bardziej Polska oddalała się politycznie od swych zachodnioeuropejskich sąsiadów i swych zachodnich ideałów, tym więcej sympatii okazywał jej amerykański prezydent, wrogo nastawiony do Unii Europejskiej i nieszczególnie przywiązany do samej idei świata zachodniego. Wprawdzie Trump podważający sens zachodniej wspólnoty, łącznie z sojuszem północnoatlantyckim, nie przestał inwestować w amerykańską obecność wojskową w Europie, ale nie był to przywódca, któremu można by bezpiecznie powierzyć odpowiedzialność za świat w sytuacji ciężkiej próby. A taka próba nastała rok temu, kiedy Rosja zaatakowała Ukrainę i rozpoczęła imperialną rekonkwistę.

Ameryka uznała wojnę wypowiedzianą przez Putina Ukrainie i całej Europie za atak na jej wartości i – co jeszcze ważniejsze – na jej interesy. Mimo wszystkich rozbieżności i sporów we wspólnocie transatlantyckiej, Amerykanie są zdecydowani bronić Europy, ponieważ rozpad USA osłabiłby to państwo w świecie, w którym ma coraz potężniejszych rywali i przeciwników. Polska nie jest dla nich zapasowym lotniskiem. Ameryka potrzebuje partnera, który nie tylko się boi wschodniego autorytaryzmu Rosji, ale się jednoznacznie identyfikuje ze światem zachodnich demokracji, z ich normami i wartościami. Dzisiaj najbardziej widoczne jest zaangażowanie Polski w pomoc wojskową i humanitarną udzielaną Ukrainie. Ale niezależnie od tego, jak szybko się skończy wojna, w tej części Europy nie będzie już łatwego spokoju. Tu będzie potrzebna siła wojskowa i polityczna dojrzałość, sprawne muskuły i bystry umysł. Kraj, który przez większą część swojej nowszej historii był głównie polem do gry, teraz może być poważnym graczem. To nie jest łatwa rola, ale minione pokolenia Polaków nie mogły o niej nawet marzyć.

Autor jest b. ambasadorem w Niemczech i USA, jest przewodniczącym Rady Centrum Stosunków Międzynarodowych

Dla amerykańskich prezydentów odwiedzających Europę w czasach zimnej wojny ulubionym miejscem do składania ważnych deklaracji politycznych dotyczących całego kontynentu, a zwłaszcza jego wschodniej części, był Berlin Zachodni. Tam John F. Kennedy wygłosił w 1963 roku słynne przemówienie zawierające pamiętne zdanie „Ich bin ein Berliner” (Jestem berlińczykiem). W 1987 roku Ronald Reagan niemniej emocjonalnie skierował na Wschód słowa: „Mr. Gorbatschev, tear down the wall ! (Panie Gorbaczow, niech pan zburzy ten mur). W 2023 roku Warszawa jest miejscem, z którego prezydent Joe Biden najprawdopodobniej wygłosi do Europy, a szczególnie jej wschodniej części, orędzie dla kontynentu, na którym toczy się już nie zimna, ale gorąca, krwawa wojna. W obu przypadkach, Berlina i Warszawy, wybór był nie tylko geograficzny, ale przede wszystkim polityczny i symboliczny.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny
Publicystyka
Tomasz Krzyżak: Potrzeba nieustannej debaty nad samorządem