Młodzi, źli i znudzeni

W Japonii rozpoczyna się kampania wyborcza do wyższej izby parlamentu.

Publikacja: 22.06.2016 22:30

Rafał Tomański

Rafał Tomański

Foto: Fotorzepa, Krzysztof Skłodowski

10 lipca Japończycy pójdą wybierać 121 radców w wyższej izbie swojego parlamentu. To połowa całego 242-osobowego składu, którego kadencja trwa 6 lat, a co każde trzy następuje wymiana połowy członków. Wybory staną się historyczne z co najmniej dwóch przyczyn. Po pierwsze wezmą w nich udział pierwszy raz w historii 18-latkowie. Po drugie rządząca partia premiera Abe może dzięki triumfował uzyskać większość wymaganą do przeprowadzenia referendum nad zmianą konstytucji.

Pierwszy zabieg to próba aktywizacji większej liczby młodych wyborców. Ostatni raz ich wiek obniżono w 1945 roku. Wówczas z 25 do 20 lat. Podjęta przed rokiek uchwała w weekend weszła w życie i 10 lipca do urn pójdzie dodatkowe 2,4 mln japońskiej młodzieży między 18. a 20. rokiem życia. Ich poparcie dla premiera Abe może jednak nie być tak wysokie, jak spodziewa się tego partia Liberalno-Demokratyczna. Młodzież ma Abe dość, demonstruje w setkach tysięcy (rekord wyniósł 120 tys.) i choć nie dochodzi do zamieszek, a nikomu nie dzieje się krzywda, ruch spod znaku SEALD (Students Emergency Action for Liberal Democracy, Studencka Akcja Wyjątkowa dla Liberalnej Demokracji) powiększa swój wpływ. Nie wszyscy jednak są chętni do polityki. Młodych gniewnych przewyższają liczebnie młodzi znudzeni. Jest duża szansa na to, że z ponad dwumilionowej grupy nowych uprawnionych do oddania głosów w wyborach wezmie udział jedynie ich niewielka grupa.

Zniechęcenie nie bierze się znikąd. Pięć lat po katastrofie w Fukushimie setki osób wciąż mieszka w tymczasowych domkach bez wyraźnych szans na rozpoczęcie życia od nowa. Burmistrz Tokio, Yoichi Masuzoe odchodzi w atmosferze skandalu ze względu na zbytnią skłonność do luksusu. To drugi mer stolicy po Naoki Inose, który musi odejść w ciągu minionych 3 lat. Przyspieszone wybory wyznaczone na 31 lipca kosztować będą mieszkańców miasta dodatkowe 5 miliardów jenów.

Złość płynie także z powodu zbrodni popełnionej niedawno przez amerykańskiego marine Kennetha Franklina Shinzato. Rina Shimabukuro, przypadkowa 20-latka została przez niego bestialsko zamordowana, ukryta w walizce i wyrzucona w lesie 28 kwietnia. Sprawca przyznał się do swojego czynu 21 maja i tym samym informacja o kolejnym już kryminalnym kłopocie z udziałem stacjonujących w Japonii Amerykanów przyćmiła sukces z wizyty prezydenta Obamy w Hiroshimie.

Marines dołączają do długiej listy "przeciw" japońskiej rzeczywistości. Coraz częściej mówi się o potrzebie renegocjacji tzw. umowy SOFA (Status of Forces Agreement) zawartej z USA jeszcze w 1960 roku. Zgromadzenie prefekturalne na Okinawie (znajduje się tam 70 proc. wszystkich amerykańskich żołnierzy przebywających w Japonii) przegłosowało pierwszy raz w historii uchwałę domagającą się usunięcia kontyngentu. Żołnierze mają zakaz - co prawda ustanowiony przez własnych dowódców - spożywania alkoholu i maja starać się bardziej niż zwykle, by nic nowego nie przytrafiło się z ich udziałem. Jak na razie w stolicy wyspy, mieście Naha, 65 tys. gniewnych mieszkańców Okinawy protestowało przeciwko amerykańskiej bazie. Gdy przed 21 laty trzech marines dopuściło się gwałtu na 12-letniej Japonce, miał to być ostateczny sygnał, żeby żołnierzy przenieść w inne miejsce. Czas minął, nie wydarzyło się nic.

Shinzo Abe przez niektórych japońskich politologów bywa nazywany "tanuki", jenotem. Te zwierzęta w japońskiej kulturze i legendach przybierają rozmaite formy, potrafią być zdradzieckie. Premier sprawia wrażenie zaangażowanego w bieżące problemy swoich obywateli, ale nie wykazuje zainteresowania ani bazami na Okinawie, ani kwestią hibakusha czyli osób, które przeżyły wybuch atomowych bomb, ani także sam nie wymyślił koncepcji nadania kobietom pozycji równej z tymi, którymi od wieków w kraju cieszą się mężczyźni. Ten ostatni to pomysł opozycji zaadaptowany przez rządzącą LDP.

Premier jest za to zainteresowany w ogromnym stopniu zmianami dotyczącymi państwowych tajemnic, rozszerzaniem uprawnień Sił Samoobrony oraz pracą na rzecz rewizji konstytucji. Do tego ostatnio może być mu o wiele bliżej po zwycięstwie w lipcu wychodzi wyborach. Jeżeli LDP zbierze nie tylko 61, ale 78 miejsc, wówczas osiągnie magiczne 2/3 składu obu izb dające prawo do rozpisania referendum o zmianach w ustawie zasadniczej.

Wówczas stać może się to, co do tej pory uchodziło za niemożliwy koszmar pacyfistów. Zostanie napisany od nowa paragraf nr 9 konstytucji, dzięki któremu przez 69 lat od wojny japońskie wojsko nie mogło posługiwać się taką nazwą, żołnierze mogli być co najwyżej członkami Sił Samoobrony, a jedna z najnowocześniejszych formacji świata nie była do niedawna w stanie bronić nawet własnych sojuszników. To ostatnie udało się zmienić bez ani jednego referendalnego wystrzału. Shinzo Abe zwołał komisję zaufanych specjalistów, którzy przedstawili nową wykładnię kontrowersyjnego artykułu. 1 lipca 2014 roku, gdy nowe prawo weszło w życie uchodzi wśród Japończyków jako rocznica popsutej konstytucji, kaiken kinenbi.

Dlaczego zatem w kraju, w którym wszystko jest jasne i szyte dość grubymi nićmi, opozycja nie ma siły przebicia, a rządzący robią co chcą? Polska miała być przed laty drugą Japonią, a tymczasem role wydają się dziś całkowicie odwrócone.

Publicystyka
Władysław Kosiniak-Kamysz: Przywróćmy pamięć o zbrodniach w Palmirach
Publicystyka
Marek Cichocki: Donald Trump robi dobrą minę do złej gry
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Minister może zostać rzecznikiem rządu. Tusk wybiera spośród 6-7 osób
Publicystyka
Tomasz Krzyżak: Biskupi muszą pokazać, że nie są gołosłowni
Materiał Promocyjny
Firmy, które zmieniły polską branżę budowlaną. 35 lat VELUX Polska
Publicystyka
Jędrzej Bielecki: Niemcy przestraszyły się Polski, zmieniają podejście do migracji