10 lipca Japończycy pójdą wybierać 121 radców w wyższej izbie swojego parlamentu. To połowa całego 242-osobowego składu, którego kadencja trwa 6 lat, a co każde trzy następuje wymiana połowy członków. Wybory staną się historyczne z co najmniej dwóch przyczyn. Po pierwsze wezmą w nich udział pierwszy raz w historii 18-latkowie. Po drugie rządząca partia premiera Abe może dzięki triumfował uzyskać większość wymaganą do przeprowadzenia referendum nad zmianą konstytucji.
Pierwszy zabieg to próba aktywizacji większej liczby młodych wyborców. Ostatni raz ich wiek obniżono w 1945 roku. Wówczas z 25 do 20 lat. Podjęta przed rokiek uchwała w weekend weszła w życie i 10 lipca do urn pójdzie dodatkowe 2,4 mln japońskiej młodzieży między 18. a 20. rokiem życia. Ich poparcie dla premiera Abe może jednak nie być tak wysokie, jak spodziewa się tego partia Liberalno-Demokratyczna. Młodzież ma Abe dość, demonstruje w setkach tysięcy (rekord wyniósł 120 tys.) i choć nie dochodzi do zamieszek, a nikomu nie dzieje się krzywda, ruch spod znaku SEALD (Students Emergency Action for Liberal Democracy, Studencka Akcja Wyjątkowa dla Liberalnej Demokracji) powiększa swój wpływ. Nie wszyscy jednak są chętni do polityki. Młodych gniewnych przewyższają liczebnie młodzi znudzeni. Jest duża szansa na to, że z ponad dwumilionowej grupy nowych uprawnionych do oddania głosów w wyborach wezmie udział jedynie ich niewielka grupa.
Zniechęcenie nie bierze się znikąd. Pięć lat po katastrofie w Fukushimie setki osób wciąż mieszka w tymczasowych domkach bez wyraźnych szans na rozpoczęcie życia od nowa. Burmistrz Tokio, Yoichi Masuzoe odchodzi w atmosferze skandalu ze względu na zbytnią skłonność do luksusu. To drugi mer stolicy po Naoki Inose, który musi odejść w ciągu minionych 3 lat. Przyspieszone wybory wyznaczone na 31 lipca kosztować będą mieszkańców miasta dodatkowe 5 miliardów jenów.
Złość płynie także z powodu zbrodni popełnionej niedawno przez amerykańskiego marine Kennetha Franklina Shinzato. Rina Shimabukuro, przypadkowa 20-latka została przez niego bestialsko zamordowana, ukryta w walizce i wyrzucona w lesie 28 kwietnia. Sprawca przyznał się do swojego czynu 21 maja i tym samym informacja o kolejnym już kryminalnym kłopocie z udziałem stacjonujących w Japonii Amerykanów przyćmiła sukces z wizyty prezydenta Obamy w Hiroshimie.
Marines dołączają do długiej listy "przeciw" japońskiej rzeczywistości. Coraz częściej mówi się o potrzebie renegocjacji tzw. umowy SOFA (Status of Forces Agreement) zawartej z USA jeszcze w 1960 roku. Zgromadzenie prefekturalne na Okinawie (znajduje się tam 70 proc. wszystkich amerykańskich żołnierzy przebywających w Japonii) przegłosowało pierwszy raz w historii uchwałę domagającą się usunięcia kontyngentu. Żołnierze mają zakaz - co prawda ustanowiony przez własnych dowódców - spożywania alkoholu i maja starać się bardziej niż zwykle, by nic nowego nie przytrafiło się z ich udziałem. Jak na razie w stolicy wyspy, mieście Naha, 65 tys. gniewnych mieszkańców Okinawy protestowało przeciwko amerykańskiej bazie. Gdy przed 21 laty trzech marines dopuściło się gwałtu na 12-letniej Japonce, miał to być ostateczny sygnał, żeby żołnierzy przenieść w inne miejsce. Czas minął, nie wydarzyło się nic.