Media każdego dnia przynoszą nowe fakty, które jedynie zaciemniają obraz całej sytuacji. Jeżeli wydawałoby się, że po skrzyżowaniu interesów największych koncernów, tzw. czeboli, polityki na najwyższym szczeblu, podbijającej pół świata koreańskiej popkultury i tradycyjnych wierzeń szamańskich do skandalu znanego jako "afera Choi Soon-sil" nie da się dołożyć nic bardziej zaskakującego, niestety byłoby się w błędzie. Prezydent Park Geun-hye niemal z płaczem tłumaczyła się przed całym narodem z wieloletniej przyjaźni z panią Choi Soon-sil. Ta z zaufanej powierniczki w ciągu chwili stała się kontrolującą kraj szamanką od lat korumpującą prawie każdą branżę w Korei. Raper Psy, ambasador koreańskiej kultury, musiał odpierać zarzuty o prawdopodobnych powiązaniach z pieniędzmi branymi od sieci spółek pani Choi. Prokuratura dokonuje kolejnych aresztowań najbliższych współpracowników prezydent, ale opinia publiczna nie dowierza w poprawność śledztwa skoro do prasy przedostają się zdjęcia uśmiechniętych oskarżonych i prokuratorów, którzy podejmują się wzajemnie herbatą zamiast dochodzić prawdy w skandalu.
Choi-gate wkracza także w sprawy duchowe. Imperium wpływów tajemniczej pani powstało dzięki olbrzymim pieniądzom zgromadzonym przez jej ojca, Choi Tae-mina. Choi senior zarobił je dzięki prowadzeniu własnego kościoła i umiejętnemu lawirowaniu podatkowemu. Sam łączył wyznania i elementy religii według aktualnych potrzeb. Do rodziny przylgnęła zatem etykietka szamanów, którzy do tej pory mieli być w Korei jedynie elementem dawnej, nieszkodliwej tradycji.
Jeszcze przed kilkoma laty zagraniczna prasa podawała szamańskie praktyki jako jedną z ciekawostek ultra nowoczesnej Korei Południowej. Kraj, który rozpoczynał marsz ku najlepszym smartfonom, telewizorom i wszelkim innowacjom świata, mógł się szamanami chwalić. Byli fragmentem dziedzictwa, kapłanami przebierającymi się w bajecznie kolorowe stroje, odprawiającymi swoje rytuały. Czasami w ich wyniku co najwyżej zabijano jakieś zwierzę, które stawało się ofiarą składaną dla przodków. Nikt nie spodziewał się, że niedługo ta tradycja zamieni się w najkrótsze podsumowanie prezydenckiego skandalu.
W 2007 roku według danych koreańskiej agencji ds. wyznań w kraju było 300 tys. szamanów. Jeden na 160 mieszkańców. Wierzyli w różnych bogów, nie musieli przestrzegać jednakowych praktyk. Oferowali nawet swoje usługi w internecie, wróżyli za pośrednictwem formularzy na stronach WWW, prowadzili nawet blogi. Szamani mieli oferować dodatkowy koloryt Korei, pomagać ludziom pokonywać problemy codziennego życia. Ze względu na machinacje i korupcję sami stali się ofiarami innych. Chciwość wzięła górę nad kulturowym dziedzictwem.
Afera pani Choi być może otworzy kolejny wątek związany z jedną z najbardziej niewyjaśnionych historii nowoczesnej Korei. Do dziś krążą pogłoski o tym, jakoby prom "Sewol", który zatonął w kwietniu 2014 roku, miał być poświęcony wraz z pasażerami w imię jednego z kultów. Nie trzeba specjalnie powstrzymywać wyobraźni - prezydent Park pojawiła się publicznie dopiero siedem godzin po katastrofie, wszystko wskazuje na to, że brała udział w obrzędach ze swoją "szamanką" Choi Soon-sil oraz jej ówczesnym mężem.