Jerzy Haszczyński: Turcja jest inna

Na wieść o tym, że Parlament Europejski zamierza się domagać zamrożenia unijnych negocjacji z Turcją, prezydent Recep Erdogan zareagował stwierdzeniem, że nie ma to dla jego kraju żadnego znaczenia. I ma rację.

Aktualizacja: 23.11.2016 15:43 Publikacja: 23.11.2016 15:36

Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan

Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan

Foto: AFP

Po pierwsze te negocjacje i tak nie doprowadzą do członkostwa w Unii Europejskiej. Jest zbyt wielu przeciwnych temu krajów we wspólnocie, i to nie od dzisiaj, by to było możliwe. Od kraju numer 2, czyli Francji, poczynając, a na mniejszej Austrii kończąc.

Po drugie rozmowy trwają ponad pół wieku. Zmęczyły Europejczyków (co mniej ważne) i Turków (ważniejsze). W Turcji zniechęcenie do Unii, która "nas i tak nie chce", było odczuwane już zanim Erdogan został nowym sułtanem. Udzielało się nie tylko islamistom, mniej lub bardziej umiarkowanym, ale i zwolennikom kemalizmu, świeckim liberałom.

Po trzecie przez tyle lat Europa przestała być dla Turcji tak atrakcyjna jak niegdyś. Przede wszystkim gospodarczo (choć cywilizacyjnie pewnie również). PKB przypadające na jednego Turka jest w tej chwili wyższe niż w najbiedniejszym kraju UE - czyli Bułgarii. Oczywiście są kraje, do których Turcji daleko, ale ona ma dynamikę, której bogaty Zachód może pozazdrościć.

Najlepiej porównać wskaźniki Turcji i jej sąsiada, tradycyjnego wroga, Grecji. Gdy Grecja została w 1981 roku wpuszczona do wspólnoty europejskiej, miała cztery razy większe PKB per capita niż Turcja. Teraz różnica jest mniej niż dwukrotna. Mimo że to w Turcji nastąpił w tym czasie wielki przyrost ludności.

Po czwarte - w czasie kryzysu imigracyjnego i zagrożenia terrorystycznego (islamistycznego) to Turcja jest ważniejsza dla Unii Europejskiej niż UE dla Turcji. Groźba wpuszczenia na bałkański szlak miliona imigrantów, wśród których będą wysłannicy tzw. Państwa Islamskiego - to wielki atut Erdogana. Może zmiękczy część europosłów, a nawet jak nie, to głosem PE nie przejmą się prawdziwi gracze unijni.

Parlament Europejski stara się zachowywać tak, jak w czasach, gdy UE kierowała się w stosunkach międzynarodowych wartościami (no, może nie wobec wszystkich, raczej tych słabszych, ale zawsze coś). Ale od arabskiej wiosny, obalenia prozachodnich dyktatorów, wojen domowych i rozpanoszenia się dżihadystów u wrót Europy politycy unijni raczej przestali pouczać przywódców z tego regionu za łamanie praw człowieka. Bardzo lubią na przykład prezydenta Egiptu Sisiego, który wsadził za kraty z najwyższymi wyrokami tysiące przeciwników politycznych.

Turcja w przeciwieństwie do Egiptu jest w NATO. Zachodowi, zwłaszcza takim krajom frontowym jak Polska, powinno na tym zależeć, by w nim pozostała. I nie przyłączyła się do antyzachodnich organizacji, w których główną rolę odgrywa Moskwa.

Pokusa piętnowania Erdogana za prześladowania Kurdów, dziennikarzy czy domniemanych zwolenników państwa równoległego jest silna. Tak, po ludzku to szlachetne. Ale nieskuteczne, bo negocjacje, które europosłowie chcą zamrozić, są naprawdę dla Turcji nieistotne.

Publicystyka
Europa z Trumpem przeciw Putinowi
Publicystyka
Estera Flieger: Dlaczego rezygnujemy z własnej opowieści o II wojnie światowej?
Publicystyka
Ks. Robert Nęcek: A może papież z Holandii?
Publicystyka
Frekwencyjna ściema. Młotkowanie niegłosujących ma charakter klasistowski
Publicystyka
Zuzanna Dąbrowska: Mieszkanie Nawrockiego, czyli zemsta sztabowców
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem