Atak w sylwestrową noc na luksusowy klub nocny Reina w Stambule wygląda jak z podręcznika dżihadysty. Był uderzeniem w symbol znienawidzonej cywilizacji przeprowadzonym niewielkimi środkami. Cywilizacji zachodniej, z jej beztroską, liberalnym stylem życia i kobietami jako obiektami fascynacji obcych mężczyzn.

Podobny ponuro symboliczny charakter miały niedawne zamachy w Europie – od Paryża przez Niceę po Berlin. Również do sylwestrowego zamachu doszło w Europie – na jej samiutkim końcu, tuż przy prowadzącym do Azji moście. A ofiarami są chyba wyłącznie muzułmanie, ale zachowujący się – z punktu widzenia skrajnych islamistów – jak zepsuci ludzie Zachodu.

W niedzielę wieczorem nie było jeszcze jasne, kto zorganizował zamach. Teoretycznie główne tezy z podręcznika dżihadysty mógł wcielić w życie ktoś inny. Niezależnie od tego, kto zastrzelił w Stambule kilkadziesiąt świętujących (zachodni) Nowy Rok ludzi, osiągnął to, na czym zależy terrorystom, ostatnio w szczególności tym spod czarnego sztandaru skrajnego islamskiego fundamentalizmu. Wzbudził przerażenie, zasiał niepokój. I podważył zaufanie do organów bezpieczeństwa. Spodziewały się one zamachu, w Stambule były tysiące funkcjonariuszy, a łodzie straży przybrzeżnej pływały w okolicach klubu Reina.

To, niestety, zapewne nieostatni zamach terrorystyczny w Turcji. Mogą ich dokonywać dżihadyści czy Kurdowie z PKK. Turcja jest w momencie wielkich przeobrażeń, staje się coraz mniej przewidywalna, coraz bardziej autorytarna i coraz odleglejsza od Zachodu. Terroryzm jest po trochu skutkiem i przyczyną tych zmian.

Niech się nikomu nie wydaje, że wydarzenia w Turcji to nie jest nasza sprawa. Nie tylko dlatego, że taki sam terror zagraża Unii Europejskiej. Chaos w Turcji to osłabienie naszego sojusznika w NATO. I kraju, który powstrzymał falę wielkiej imigracji.