Rz: Dziś o godz. 18 w brukselskiej siedzibie Parlamentu Europejskiego nastąpi uroczyste otwarcie przygotowanej przez Instytut Pamięci Narodowej wystawy „Wygnańcy”. Skąd pomysł, by pokazać wystawę europarlamentarzystom?
Wojciech Roszkowski: Wszyscy dookoła uprawiają politykę historyczną i nie widzę powodu, dla którego my nie mielibyśmy tego czynić. Zwłaszcza że z podręczników zachodnioeuropejskich czy amerykańskich o historii Polski nie da się zbyt wiele dowiedzieć. To, że jesteśmy ciągle bombardowani frazami w stylu „polskie obozy koncentracyjne” czy stwierdzeniami, że mordu w Katyniu dokonali Niemcy, może wynikać ze złej woli, ale o wiele częściej po prostu jest wynikiem niewiedzy czy ignorancji. Oczywiście jedna wystawa nie oświeci nagle całej Europy, ale jest to okazja, by pewne osoby mogły zobaczyć i dowiedzieć się, jakie miejsce zajmowała Polska w II wojnie światowej i jak poszkodowana z niej wyszła. Dlatego też, kiedy dyrektor szczecińskiego oddziału IPN Kazimierz Wóycicki zaproponował, by pokazać wystawę „Wygnańcy” w PE, wraz z posłem Bogusławem Sonikiem gorąco ten pomysł poparliśmy. Bo pomimo tego, że w kraju PO i PiS są w naturalnym konflikcie, to na gruncie europejskim potrafimy zgodnie współpracować.
Dziś za sprawą działań Eriki Steinbach problem wypędzeń kojarzy się głównie z Niemcami. Czy ta wystawa ma uświadomić europejskim politykom, że brutalne wysiedlenia dotknęły także Polaków?
Nie chcemy, by wystawa była odbierana wyłącznie jako polemika z Niemcami. Dlatego użyliśmy nawet innego słownictwa: wygnańcy zamiast wypędzeni. Przede wszystkim chcemy pokazać ogrom cierpień Polaków związany z atakiem dwóch okupantów: niemieckiego i sowieckiego. I nie trafiają do mnie zarzuty, że niepotrzebnie przypominamy ciągle o naszych krzywdach, bo akurat w tym wypadku jest to konieczne.
W samej Polsce także mało mówi się o problemie wypędzeń i przesiedleń Polaków po 1939 roku. Czy nie jest tak, że większe tragedie, których doświadczaliśmy w tamtym czasie, przesłaniają te mniejsze?