Pod pana dyrekcją Teatr Aleksandryjski kwitnie, pan również, a zdecydował się wystawić "Żywego trupa" Tołstoja, rzecz o odchodzeniu. Coś pana gryzie?Walery Fokin:
Zauważam wokół siebie, nie tylko w Rosji, coraz większą grupę ludzi wypalonych, zagubionych, którzy nie wiedzą, co ze sobą zrobić. Ani komunizm nie jest dla nich dobry, ani kapitalizm. Odczuwają pustkę, porzucają tak zwane normalne życie, zostają kloszardami i dopiero wtedy czują się wolni. Takie sytuacje zdarzają się często, zwłaszcza gdy dochodzi do przełomu. Rosja jest dużym krajem, dlatego u nas wszystkie procesy przebiegają ostrzej i trwają dłużej.
Jaka jest tradycja wystawiania dramatu Tołstoja w Rosji?
Można mówić o teatralnej sztampie i tanim romantyzmie – sztuce o dekadencie, który zaczyna pić na umór i bawi się z Cyganami. A co to dziś za kłopot: masz pieniądze, dzwonisz – Cyganie przyjeżdżają, niedźwiedzie tańczą. A jak powiedziałem, problem jest głębszy: chodzi o chorą duszę. Mój znajomy ma rodzinę, dobrze płatną pracę, a zaczął podupadać psychicznie. Myślę, że to ma związek ze słowiańską wrażliwością. Szwajcar czy Holender popracuje do szóstej, poogląda telewizję, zje czekoladę lub wypije piwo i jest zadowolony. Zarówno Polacy, jak i Rosjanie nie mogą się zadowolić wyłącznie pieniędzmi. Pisał o tym Dostojewski – o ludziach, którym największa nawet fortuna świata nie zagwarantuje szczęścia, bo potrzebują spełnienia duchowego.
Jak się czują w dzisiejszych, kapitalistycznych czasach pana młodzi koledzy reżyserzy?