Dam panom przykład. Na Karaibach jest duża ilości malutkich wysepek-państewek. Każde z nich ma jeden głos w ONZ i należy do Światowej Organizacji Handlu. Chiny kupują te państewka jedno po drugim. A wraz z nimi ich głosy. To samo dzieje się w Afryce. Niedługo okaże się, że USA nie będą w stanie nic zrobić w ramach instytucji międzynarodowych.
Jak to kupują państwa?
Są państewka, które mają 10 tysięcy mieszkańców, a dostają od Chin miliardy dolarów. Chińczycy budują im stadiony, domy i drogi. Uzależniają je od siebie. Wystarczy trochę pieniędzy i ONZ przestaje zadawać niewygodne pytania o prawa człowieka. To nie dotyczy zresztą tylko państw. W USA jest wielu ekspertów od Chin, którzy pracują jako konsultanci tamtejszych przedsiębiorstw. Mają ekskluzywne apartamenty w Pekinie, są zapraszani przez rząd Chin na konferencje i atrakcyjne wycieczki. Jak zapraszają ich na poczęstunek, to nie na herbatę, ale na ucztę z 12 dań. Ci ludzie nie krytykują Chin, bo boją się, że wszystko to stracą. Zostali kupieni.
Wracamy jednak do tego samego pytania: jak powstrzymać Chiny?
Niestety jest już bardzo późno. Decyzje w tej sprawie powinny były zostać podjęte 25 lat temu. Należy jednak nasilić pomoc udzielaną dysydentom, nie dawać za wygraną w walce o przestrzeganie praw człowieka...
To chyba zbyt małe środki, żeby powstrzymać hegemona o światowych ambicjach?
To prawda. Problem ewentualnej walki opozycyjnej w Chinach polega na tym, że nie ma tam Kościoła katolickiego ani żadnej innej niezależnej struktury, która mogłaby posłużyć jako baza do stworzenia alternatywnej struktury politycznej. Rolę taką Kościół odegrał w komunistycznej Polsce, gdy skupili się wokół niego opozycjoniści i to nie tylko katolicy. Chiński rząd zdaje sobie sprawę z tego zagrożenia i robi wszystko, żeby żadne takie struktury nie powstały. Właśnie dlatego Chiny nie mają stosunków z Watykanem.
Co więc robić?
Powtórzyć politykę, która w latach 80. przyniosła znakomity efekt w przypadku Sowietów. Czyli zamknąć Chińczykom dostęp do technologii i kapitałów. A przede wszystkim rozbudowywać siłę militarną Stanów Zjednoczonych do tego stopnia i tak szybko, żeby Chińczycy nie sprostali temu wyzwaniu. Musimy być cały czas o dwa kroki przed nimi. Receptą jest kolejny wyścig zbrojeń. Ważnym zadaniem jest również powstrzymanie Pekinu przed inwazją na Tajwan. Bo to Tajwanu najbardziej boją się Chińczycy. Nie tyle jego siły bojowej, co faktu, że jest to demokratyczny kraj. Niezbity dowód na to, że Chińczycy jednak mogą utworzyć demokrację. A przecież partia zawsze powtarza, że w chińskich warunkach demokracja oznaczałaby chaos i że system ten po prostu nie pasuje do chińskich tradycji. Także tym, czego potrzebujemy, aby skłonić Chiny do rezygnacji z ich imperialnych planów, jest połączenie propagandy i gróźb natury militarnej.
Nie wyklucza pan jednak globalnej konfrontacji. Czy to właśnie Tajwan, tak jak Serbia w 1914 roku, może stać się zarzewiem globalnego konfliktu?
Tak. On jest oczywiście pierwszy na liście. Ale jest jeszcze kilka punktów zapalnych. Jest Korea Północna, marionetka w rękach Pekinu. Gdyby nie chińskie dostawy węgla i produktów spożywczych, ten kraj po prostu przestałby funkcjonować. Chiny biorą udział w rozmowach sześciostronnych na temat rozwiązania kryzysu koreańskiego. Jak pójdziecie panowie do Departamentu Stanu i porozmawiacie z amerykańskimi dyplomatami, to powiedzą wam: „Nie możemy być zbyt ostrzy wobec Chin, bo przecież pomagają nam rozwiązać problem Korei Północnej”. Co za bzdura. To przecież Chiny ten problem tworzą. Gdyby nie one, problem by zniknął. Ten kryzys nie zostanie rozwiązany, dopóki leży w chińskim interesie. Pekin chce utrzymać w Azji tego „złego chłopca”, żeby odciągnąć uwagę od własnych działań.
Mówi pan o globalnym zagrożeniu, ale z perspektywy Polski wydaje się ono bardzo odległe.
Wiem, że Pekin leży bardzo daleko od Warszawy. Ale wy też powinniście się martwić, bo żyjecie na tej samej planecie co Chińczycy. Jesteście w Europie, jesteście częścią Zachodu. Komunistyczne Chiny destabilizują światowy porządek, w ramach którego funkcjonuje Polska. W interesie nas wszystkich – zarówno politycznym, jak i ekonomicznym – jest to, żeby ich powstrzymać. Polacy i Amerykanie mają takie same poglądy na kwestie praw człowieka czy demokrację. Chiny wszystkim tym gardzą i eksportują własne pomysły. Czy Robert Mugabe przetrwałby tak długo jako dyktator Zimbabwe, gdyby nie poparcie Chin? Czy ludobójstwo w Darfurze pochłonęłoby tyle ofiar, gdyby nie poparcie Chin dla reżymu w Sudanie? Chiny nie kupują surowców na wolnym rynku, tylko podpisują specjalne długoterminowe umowy z rozmaitymi państwami, uzależniając je w ten sposób od siebie. Tego typu działania są bardzo szkodliwe dla światowej ekonomii. Wszystko, co zbudowaliśmy po II wojnie światowej i po 1989 roku, jest zagrożone.
Mówi pan o zagrożeniu ze strony Chin, ale dla nas zagrożeniem jest przede wszystkim Rosja. W tej konfrontacji Chiny jawią się raczej jako sojusznik.
Oczywiście Rosja to naturalny przeciwnik Chin, odkąd Rosjanie kilkaset lat temu podbili Syberię i inne tereny w Azji. Ale wyobraźmy sobie, że chińska partia komunistyczna nie zdobyła władzy i wojnę domową wygrali nacjonaliści. Przez pewien czas istniałaby zapewne jakaś forma dyktatury, która z czasem zamieniłaby się w demokrację. Czyli stałoby się to, co na Tajwanie. Jakby wtedy wyglądała Rosja? Czy kraj ten odchodziłby teraz od demokracji, dławił wolność słowa, koncentrował władzę w jednych rękach i starał się odbudować imperium? Nie sądzę.
Sugeruje pan, że istnieje jakaś zależność między tymi dwoma państwami?
Tak. One nawzajem oddziałują na siebie i zachęcają się do budowania tyranii. Mają przecież ze sobą dużo wspólnego. Chiny to państwo terrorystyczne, które terroryzuje własny naród. Rosja też dryfuje w tym kierunku. Oba kraje mają podobne cele w polityce zagranicznej: chcą zdetronizować USA jako światową superpotęgę i zbudować imperia. Rosja ma surowce, Chiny ich potrzebują. Chiny mają tanie dobra konsumpcyjne, Rosja ich potrzebuje. Z czasem może się pokłócą, ale na razie nie sądzę, żeby to było możliwe. Wspólnota interesów jest zbyt silna. Porównując potencjały obu tych potęg, myślę, że Chiny są znacznie większym zagrożeniem. To ostatnie wielkie wyzwanie świata. Jeżeli sobie z nim poradzimy, czeka nas wspaniała przyszłość. Wiele lat pokoju i prosperity.