100 dni po zaprzysiężeniu prezydent na razie zmienił głównie swój wizerunek

Obama, wizjoner i krasomówca przeistoczył się w menedżera

Aktualizacja: 29.04.2009 08:36 Publikacja: 28.04.2009 21:15

[b] [link=http://blog.rp.pl/gillert/2009/04/28/obama-przeistoczyl-sie-w-menedzera/]Skomentuj na blogu[/link][/b]

Obama jest bowiem najbardziej polaryzującym prezydentem w najnowszej historii: wywołuje skrajne reakcje, podziw lub nienawiść, zależnie od poglądów ankietowanych. Wyborcy o sympatiach demokratycznych uznają, że jest znakomity. Republikanie zgodnie twierdzą, że jego prezydentura to katastrofa dla kraju.

Nie są to wcale złe wieści dla nowego prezydenta – oznaczają bowiem, że zdecydowanie popiera go mniej więcej dwie trzecie społeczeństwa. Republikańska mniejszość, wciąż niemogąca się pozbierać po ośmiu latach prezydentury George’a W. Busha, znajduje się w odwrocie i jest dziś jedynie rozgoryczonym komentatorem wydarzeń. Nie oznacza to jednak, że Obama rządzi z pozycji skrajnie lewicowych. Wręcz przeciwnie, tajemnicą jego popularności jest umiejętność przekonania do siebie tak zwanych niezależnych, czyli ludzi o umiarkowanych poglądach, którzy nie czują się trwale związani z jedną czy drugą partią.

Jak to osiągnął? Po części metodą małych kroków, unikania gwałtownych działań. Jako zdeklarowany zwolennik legalności aborcji już w pierwszych tygodniach swych rządów postanowił znieść tak zwaną dyrektywę meksykańską, która zakazywała agencjom rządu federalnego udzielania wsparcia organizacjom w jakikolwiek sposób promującym usuwanie ciąży, oraz klauzulę sumienia dającą pracownikom służby zdrowia w placówkach korzystających z rządowego wsparcia możliwość odmowy wykonania usługi medycznej, gdy jest ona niezgodna z ich przekonaniami. Obie te zmiany nie wpływają jednak znacząco na sytuację. Taki znaczący wpływ miałaby tak zwana ustawa o wolności wyboru (FOCA), która wprowadzałaby zakaz ograniczenia dostępu do aborcji przez stany i której projekt Obama wspierał jako senator. Jako prezydent nie zdecydował się jednak na jej forsowanie.

Według podobnej filozofii postąpił we wzbudzającej emocje sprawie: potępił stosowanie brutalnych metod przesłuchiwania, jakimi CIA starała się wyciągnąć informacje od przywódców al Kaidy za prezydentury Busha, i ujawnił dokumenty Departamentu Sprawiedliwości z lat 2002 – 2005, w których dokładnie te metody opisywano. Zarazem jednak oświadczył, że woli nie wszczynać dochodzenia przeciw osobom odpowiedzialnym za zatwierdzenie tych technik – czym wzbudził oburzenie liberałów i uznanie wśród speców od wywiadu.

Podobne podejście nowy prezydent stosuje w polityce zagranicznej. Jako zwolennik tak zwanej miękkiej siły, czyli nieagresywnych środków perswazji, Obama zdążył w ostatnich trzech miesiącach dokonać „nowych otwarć” w relacjach z długą listą państw, które chłodno patrzyły na Amerykę za czasów Busha.

Ale w sferze twardej polityki Obama kontynuuje linię Busha. Pojednawczym gestom wobec Teheranu towarzyszy więc stanowcze żądanie wstrzymania programu nuklearnego i groźba sankcji. Próbom porozumienia się z umiarkowanym skrzydłem al Kaidy towarzyszy znaczące zwiększenie liczebności oddziałów w Afganistanie i kontynuacja amerykańskich nalotów na obozy al Kaidy w Pakistanie.Z kolei „reset” w relacjach z Moskwą nie oznacza wcale rezygnacji z budowy tarczy antyrakietowej w Polsce.

Nowy prezydent dokonał znaczącej i bez wątpienia świadomej zmiany swego wizerunku. Do przeszłości przeszedł Obama wieszcz, który porywał tłumy wzniosłymi oracjami, od których ciarki przechodziły po plecach. W Białym Domu rządzi Obama menedżer, wciąż dystyngowany i skupiony, ale teraz wręcz do znużenia przyziemny i konkretny. Wygląda na to, że w chwilach kryzysu takiego właśnie prezydenta chce widzieć w Białym Domu większość Amerykanów.

Barack Obama rozwiał też wątpliwości, jakie wiązały się z jego brakiem doświadczenia. Potrafił przepchnąć przez niechętny Kongres gigantyczny gospodarczy pakiet ratunkowy i nie zawahał się zatwierdzić użycia siły wobec somalijskich piratów przetrzymujących amerykańskiego kapitana.

Wszystko to jednak nie oznacza, że po 100 dniach można mówić o sukcesie Obamy. Kryzys finansowy, niestabilna sytuacja międzynarodowa, globalne ocieplenie – od pierwszego dnia jego prezydentury było wiadomo, że staje przed wyjątkowo długą listą ogromnych wyzwań. Zanim będzie jasne, jak Obama poradził sobie z każdym z nich, miną miesiące, lata, może dekady. 100 dni to zaledwie uwertura.

[b] [link=http://blog.rp.pl/gillert/2009/04/28/obama-przeistoczyl-sie-w-menedzera/]Skomentuj na blogu[/link][/b]

Obama jest bowiem najbardziej polaryzującym prezydentem w najnowszej historii: wywołuje skrajne reakcje, podziw lub nienawiść, zależnie od poglądów ankietowanych. Wyborcy o sympatiach demokratycznych uznają, że jest znakomity. Republikanie zgodnie twierdzą, że jego prezydentura to katastrofa dla kraju.

Pozostało 92% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości